„Karnawał warszawski” Cyryla Danielewskiego w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Teatr Komedia zaczyna 2025 rok z bardzo wysokiego pułapu. Po znakomitym sezonie 2023/2024 nie odpuszcza ani na krok. Najnowsza premiera, która odbyła się już 3 stycznia 2025 r. i nosiła bardzo adekwatny tytuł „Karnawał warszawski”, to według mnie kolejny na tej scenie hit.
Jego reżyserem jest Sławomir Narloch, skądinąd szef i aktor Teatru Pijana Sypialnia, w którym występuje w spektaklu o podobnym tytule – „Wodewil warszawski” (scenariusz, na podstawie komedii Feliksa Szobera z 1876 roku „Podróż po Warszawie”, napisali Karolina Lichocińska i Stanisław Dembski). Treść obydwóch przedstawień jest troszkę podobna, chociaż oczywiście różnice są dosyć istotne. Ale takie wtedy powstawały i grane były sztuki teatralne. Bo prapremiera „Karnawału warszawskiego” Cyryla Danielewskiego miała miejsce w Warszawie w 1905 roku! To były wodewile. Przyznacie Państwo, że od tego czasu nasze życie i spojrzenie na nie zmieniło się bardzo i teksty, które wtedy komentowały wydarzenia na bieżąco, wydawać by się mogło dziś straciły mocno na aktualności. No więc, nic bardziej mylnego! Filozoficznie rzecz ujmując, są sprawy ponadczasowe. I chwała Sławomirowi Narlochowi za to, że odważył się sięgnąć po ten tekst i chwała Anecie Groszyńskiej – zastępcy dyrektora ds. artystycznych Teatru Komedia i jego dyrektorowi Krzysztofowi Wiśniewskiemu za to, że umieścili tę sztukę w repertuarze. Co prawda mieli o tyle ułatwione zadanie, że już raz, na tej samej scenie, odbyła się premiera tego spektaklu. A było to w listopadzie 1960 roku, czyli ponad 64 lata temu! Nawet najstarsze wróble teatralne nie do końca pamiętają tamtą inscenizację! A więc cezury czasowe są takie: 1905 r. – 1960 r. – 2025 r., a problemy pokazywane w przedstawieniu ciągle są aktualne! Oczywiście scenarzyści - w 1960 r. był nim Ziemowit Kuniński - do każdej kolejnej premiery modyfikowali język, którym posługują się bohaterowie na scenie, dzięki czemu widz może delektować się tym co słyszy i ogląda. A jest czym!
Twórcy tej najnowszej inscenizacji stworzyli absolutnie spójną całość. Wszystkie elementy składające się na jakość oglądanego przedstawienia są na wysokim poziomie. Po kolei:
Świetnie napisany tekst, tzn. dialogi i piosenki (autor Cyryl Danielewski, uwspółcześniona adaptacja Sławomir Narloch), rewelacyjna muzyka (Jakub Gawlik), wciskająca w fotel choreografia (Michał Cyran), minimalistyczna, ale efektowna i wspaniale funkcjonalna scenografia (Martyna Kander), znakomicie ustawione światła (Karolina Gębska), zaskakujące i zapierające dech w piersi kostiumy (Anna Adamek), no i oczywiście last but not least zespół aktorski.
Kładę ogromny nacisk na słówko ZESPÓŁ. Na scenie występuje ósemka aktorek i aktorów. W spektaklu premierowym byli to: Helena Englert, Julia Kamińska, Barbara Kurdej-Szatan, Magdalena Smalara, Artur Chamski, Kacper Kuszewski, Maciej Pawlak, Krzysztof Szczepaniak. W programie wyszczególnione są dublury: Magdalena Smalara gra na zmianę z Agnieszką Skrzypczak, za Kacpra Kuszewskiego – Karol Puciaty, a za Macieja Pawlaka – Marek Zawadzki. Ale to nie wszyscy, których widzimy na scenie. Jest jeszcze trzech autentycznych podchorążych z Akademii Pożarniczej na Marymoncie. Ze zrozumiałych względów, czyli specyfiki ich pracy, rotacja wśród tej trójki jest dużo większa, niż wśród aktorów.
Oczywiście nie mogę zdradzać Państwu treści przedstawienia, jest ona zresztą tak zagmatwana, że zajęłoby mi to za dużo miejsca, ale w największym skrócie: jest ojciec pięciu córek, które nakręcane przez swoją mamę marzą o wydaniu się za mąż w dużym mieście, najlepiej w Warszawie, jest gosposia będąca powiernicą i najlepszą przyjaciółką najmłodszej z latorośli i są absztyfikanci.
Tak naprawdę postaci pojawiających się w sztuce jest więcej niż aktorek i aktorów oglądanych na scenie i tu widzimy kapitalny trik, pasujący do tego typu spektakli, zastosowany przez reżysera, czyli nie tylko częstą zamianę ról damskich z męskimi i na odwrót, ale wcielanie się przez tę samą osobę w inne, krańcowo różne postacie. Farsy, burleski, kabarety, komedie slapstikowe i właśnie wodewile, budowały swoje akcje na takich przebierankach. Ale mnie zauroczyła pojawiająca się na scenie postać pana Kazimierza. Dlaczego, to już musicie Państwo zobaczyć sami. Zresztą cały wątek związany z tą postacią i z najmłodszą z córek jest wzruszający i będący jakby opowieścią samą w sobie, w kontrze do całej akcji.
I tu ogromne brawa dla Heleny Englert, bo to ona gra najbardziej wyeksponowaną postać w tym wodewilu i razem z równie znakomitą Barbarą Kurdej-Szatan stanowią przeciwwagę do pozostałych, absolutnie wodewilowych i komediowych postaci. Ich bohaterki nie są ze świata krotochwili i zamierzonych przerysowań, one są dużo bardziej prawdziwe, chociaż oczywiście uczestniczą również aktywnie w większości splapstikowych sytuacji. Ogromne brawa dla obu artystek! Wspaniałe, zniuansowane role!
Zresztą wszystkie/wszyscy (sami Państwo zobaczcie jak to jest pomieszane!) pozostali występujący są znakomici i trudno wyróżnić kogokolwiek, bo byłoby to niesprawiedliwe dla pozostałych.
Magdalena Smalara jako Matka, to kolejne wcielenie Pani Dulskiej, która żelazną ręką w delikatnej rękawiczce trzyma w ryzach całą rodzinkę i znakomicie odnajduje się zarówno na tzw. prowincji, jak i w Warszawie. Smalara ze swą vis comicą jest w tej roli wspaniała.
Kacper Kuszewski jako Ojciec to całkowite przeciwieństwo swej małżonki i cudownie gra faceta, który z jednej strony chce mieć święty spokój, ale z drugiej MUSI i chce spełniać żądania skryte pod płaszczykiem przemiłych próśb całego domowego fraucymeru. Żona, pięć córek na wydaniu, plus gosposia, to potężne wyzwanie! Kuszewski daje radę, chociaż czasem brak mu tchu (rewelacyjna scena!).
Role wszystkich pięciu córek to perełki. Tym bardziej, że trzy z nich, co prawda noszące wspaniałe kobiece stroje z epoki, jakoś mało przypominały powabne panienki na wydaniu. Ba! Niektóre miały nawet zapuszczone brody i wąsy. Ogromne brawa dla Artura Chamskiego, Macieja Pawlaka i Krzysztofa Szczepaniaka, bo grane przez nich postacie, cały czas mam przed oczami. Gdy będziecie oglądać ten spektakl, zwróćcie Państwo uwagę, że to nie są role statyczne, a czasami wręcz akrobatyczne. W takich strojach!
Nie ma co ukrywać, że Julia Kamińska jest najwdzięczniejszą z tych burleskowych sióstr – Englert jest „innej bajeczki” - i ewidentnie znakomicie bawi się tą rolą. To się widzi i ogląda jej grę z ogromną przyjemnością.
Spektakl dzięki muzyce Jakuba Gawlika jest niesamowicie energetyczny i wymaga nieprawdopodobnej sprawności od wykonawczyń i wykonawców. Cały czas jestem pod wrażeniem perfekcji w podawaniu tekstu przez Julię Kamińską, Magdalenę Smalarę, Artura Chamskiego, Kacpra Kuszewskiego, Macieja Pawlaka czy Krzysztofa Szczepaniaka, w czasie transowych tańców i równie transowych scen, np. rozmowa Heleny Englert i Krzysztofa Szczepaniaka – owacje na stojąco! Zresztą nie tylko sceny choreograficzne są rewelacyjne, bo są również inne (np. wspólne czytanie książek), które na długo zapadają w pamięć. Choć mnie za gardło ścisnęły sceny liryczne!
Jak już wspomniałem trudno wyróżnić kogokolwiek, bo każdą z ról można przyrównać do perełki, a wspólnie stanowią wspaniały naszyjnik, mogący być ozdobą sceny głównej Teatru Komedia.
Lektura obowiązkowa!!!