„Głowa w piasek” Matta Murraya w reż. Marii Seweryn w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
„Witaj maj! Trzeci maj, u Polaków błogi raj!”. Do tekstu tego mazurka z 1831 r., wprowadzam korektę: „u Polaków i Polek!” Właśnie tego dnia postanowiłem zgłębić nieprzeniknioną dla rodzaju męskiego tajemnicę świata według kobiet, tym bardziej, że za kilka dni będę na spektaklu, na którym trzech panów będzie objaśniać świat z męskiej perspektywy. To się nazywa mieć szczęście!
Ale, ad rem. Tym razem zacznę od końca: gorąco polecam Państwu najnowszą premierę w Teatrze Polonia – „Głowa w piasek” w reżyserii Marii Seweryn, z udziałem trzech wspaniałych aktorek: Pauliny Holtz, Weroniki Książkiewicz i Magdaleny Stużyńskiej. To nie wszystkie panie, dzięki którym powstał ten znakomity spektakl, bo: z języka angielskiego tekst cudownie przetłumaczyła Elżbieta Woźniak (która to już przetłumaczona przez nią sztuka? I za każdym razem wspaniała!), a scenografię i kostiumy zaprojektowała Zuzanna Markiewicz.
I zacznę właśnie od tego, co publiczność widzi w czasie zajmowania miejsc na widowni. A widzi mianowicie ulubioną przeze mnie, klasyczną scenografię, a nie pustą, co najwyżej z kilkoma mizernymi krzesełkami, scenę. Tu jest w pełni umeblowane mieszkanie, a nawet rzekłbym z twórczym czy artystycznym nieładem. Bardzo dużo jest elementów, które po prostu są. Tak jak w każdym mieszkaniu. Są bo są. Oczywiście, wśród nich znajdują się meble i rekwizyty, a nawet części garderoby, które „grają” i to czasem dosyć istotną rolę.
Ten widok od początku nastroił mnie dobrze. A potem było tylko lepiej.
„Głowa w piasek” jest sztuką z gatunku tych, o których treści nie można pisać zbyt wiele, ponieważ zawiera zaskakujące zwroty akcji, które stanowią jej esencję. Ale bez spojlerowania można zdradzić, że jest to spotkanie trzech, krańcowo różnych kobiet, w średnim wieku. Dwie z nich są matkami, a powodem spotkania są ich dzieci. Trzecia, przyjaciółka jednej z nich, to totalny „luzak”, typ dziewczyny „do przodu hej!”. Singielka, co wcale nie oznacza, że samotna. Wprost przeciwnie!
Weronika Książkiewicz i Magdalena Stużyńska są matkami. I to jest jedyna ich wspólna cecha. Wszystko inne je różni i to totalnie! Kto przeżył wywiadówki w szkołach podstawowych i średnich, będzie wiedział co mam na myśli. Z życia wzięte, w skali jeden do jeden! Tak samo, jak postać grana przez Paulinę Holtz. Wszystkie panie rewelacyjnie wcielają się w typy charakterologiczne granych przez siebie kobiet. Zero fałszu czy przerysowania. Przypuszczam, że każda osoba z widowni miała w swoim życiu do czynienia z niejedną taką postacią.
Teatr Polonia po raz kolejny udowodnił, że trzyma rękę na pulsie bardzo aktualnych tematów, które są istotne dla wielu osób i tych pojedynczych, i dla całych rodzin.
W tej sztuce bohaterki zmagają się z naprawdę fundamentalnymi problemami, z którymi bardzo trudno jest poradzić sobie, szczególnie w dzisiejszych, nienormalnych czasach, szczególnie w Polsce.
Nadzwyczajna wartość „Głowy w piasek” polega według mnie na tym, że pokazuje, iż jednak jest to możliwe i że bardzo dużo zależy od nas samych. Nawet wtedy gdy jest się (tak jak matka grana przez Magdalenę Stużyńską, będącą w ewidentnie opresyjnym związku) pod koszmarną presją. Stużyńska fenomenalnie pokazuje przemianę, jaka zachodzi w jej sposobie myślenia i w zachowaniu. Końcowe sceny są w jej wykonaniu i wstrząsające, i paradoksalnie optymistyczne.
Ta zmiana następuje pod wpływem długiej rozmowy z drugą matką i jej totalnie odlotową koleżanką. Weronika Książkiewicz bardzo realistycznie i prawdziwie pokazuje sytuację nowoczesnej, wykonującej wolny zawód i bardzo mądrej kobiety (samotnej matki), która w ekstremalnie trudnej dla niej rzeczywistości (skąd my to znamy?), bez cienia zawahania stoi po stronie swojego dziecka. Przepiękna postawa i przejmująca rola.
Najdziwniejszą postać gra Paulina Holtz. Powiedzieć, że jest to super wyzwolona kobieta, to nic nie powiedzieć! Że frywolna?! Paradne! Początkowo wydaje, że w głowie ma tylko jedno. Ale w miarę rozwoju sytuacji na scenie, jej uwagi stają się coraz bardziej trafne i życiowe. A jej monolog na końcu przedstawienia zawiera w sobie fundamentalne zdania, kluczowe dla całego sensu tej sztuki.
Co prawda, autorem „Głowy w piasek” jest mężczyzna (Kanadyjczyk), ale tak jak napisałem na początku, warszawska premiera – która jest równocześnie prapremierą europejską – jest dziełem kobiet. Prawdę powiedziawszy nie wyobrażam sobie, aby tę sztukę mógł wyreżyserować facet. To znaczy mógłby to zrobić, ale byłby to zupełnie inne przedstawienie, według mnie nieporównywalnie gorsze. Całe szczęście, że warszawscy (polscy) widzowie mogą delektować się grą trzech wspaniałych aktorek, poprowadzonych przez bardzo dobrą, mającą znakomite wyczucie reżyserkę, w scenografii stworzonej przez doświadczoną i kreatywną scenografkę. No i bazą jest tekst de facto stworzony przez równie doświadczoną i wychwytująca niuanse języka polskiego tłumaczkę.
A na koniec, niespodzianka! Nie bójcie się Państwo! Tu nie ma mrocznej atmosfery. W tym przypadku, pomimo bardzo poważnych treści, „Głowa w piasek” nie jest dramatem. Dzięki wspaniałej, lekkiej formie, która jest zasługą artystek i reżyserki, ogląda się ją bardzo przyjemnie, optymistycznie, wielokrotnie można uśmiać się setnie, a najważniejsze, że niesie w sobie bardzo optymistyczne przesłanie. I przypomina nieprzemijającą siłę oddziaływania książek, czasami w najmniej spodziewanych sytuacjach.
„Głowa w piasek” jest spektaklem, który powinien zostać obejrzany przez jak największą liczbę pań i panów z obydwu polskich plemion. Naprawdę warto!