Krytyka obraża, pastwi się, a nie analizuje... Nigdy nie czytałem krytyki, gdzie byłaby ocena aktora jako wyraziciela myśli utworu. Czyli nie chodzi o to, co ja, krytyk, myślę o tym utworze, ale o to, jak myśl, która rzeczywiście jest w tym utworze, bywa przełożona na styl gry aktora. To jest jedyne kryterium, które np. ja przyjmuję, gdy idę oceniać kolegów do teatru - mówi JERZY STUHR.
Będąc na "Weselu" Wyspiańskiego, w inscenizacji Węgra, Gezy Badolaya, myślałam o tym, że aktorzy to biedni ludzie: wymyśla im reżyser jakiś absurd, każe mówić ułamkami znanych od dzieciństwa tekstów, wpuszcza ich w jakieś wnętrze plastykowej jadłodajni. A aktor nawet nie może zaprotestować. Jest tylko wykonawcą! Jerzy Stuhr: O tym trochę byli "Aktorzy prowincjonalni" Agnieszki Holland... Ale sprawa jest chyba głębsza: ostatnio wyraźnie nie są w cenie sztuki wykonawcze, które ja reprezentuję. To, co robimy, niemal już w ogóle nie znajduje się w centrum zainteresowań tych, którzy o tym piszą, którzy oceniają sztukę. A i same środowiska twórcze wręcz pomijają taką pracę całkowitym milczeniem. Byłem niedawno na pięknym przedstawieniu w ramach teatralnego festiwalu "Dialog" we Wrocławiu, w Teatrze Polskim... Była to adaptacja "Małej Syrenki" Andersena. Grali artyści cyrkowi. Po wykonaniu karkołomnych ewolucji na ogromnych wysokościach