"Mary Stuart" Wolfganga Hildesheimera w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.
Kto to słyszał, żeby takiej klasy aktorkę angażować do cyrku? Są takie nazwiska, na które naród spragniony artystycznych przeżyć leci jak szalony. Nieważne, kto reżyseruje, nieważne, w jakim teatrze, nieważne, ile kosztują bilety, i nieważne, co to za sztuka. Liczy się tylko ona. Na afiszu Krystyna Janda - szturm na kasę biletową, Stanisława Celińska - ludność siedzi choćby na żyrandolach, Danuta Stenka - sold out! Ten los zaczyna dzielić Agata Kulesza, która wzięła szturmem polskie kino i ostatnio, po kilkuletniej przerwie, powróciła na deski swojego macierzystego Teatru Ateneum w Warszawie. Niestety, nie jest to powrót triumfalny. I nie wiadomo do końca z czyjej winy: Agaty Kuleszy czy Agaty Dudy-Gracz, której kiczowaty teatr jest po prostu nie do zniesienia. Od scenografii zaczynając, na prowadzeniu aktorów kończąc, "Mary Stuart" to festiwal banału i tandety rozgrywający się w celi, w której od lat więziona jest królowa Szkotów.