„Heksy” w reż. Moniki Pęcikiewicz we wrocławskim Teatrze Polskim w Podziemiu. Pisze Martyna Jersz w Niezależnym Portalu Aglomeracji Wrocławskiej.
„Heksy” to nowy spektakl Teatru Polskiego w Podziemiu, którego prapremiera odbyła się 21 marca na scenie Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia. Podstawą do stworzenia sztuki była książka Agnieszki Szpili o tym samym tytule. Reżyserka to Monika Pęcikiewicz.
Nieszczęście przez wszystkie przypadki
„Heksy” to opowieść o kobietach. Tak najogólniej można by opisać tę sztukę, która poza tym nie daje się w żaden sposób zaszufladkować. Na początku poznajemy Annę Szajbel (Anna Ilczuk) – jak określilibyśmy ją w XXI wieku, kobietę sukcesu, prezeskę polskiego koncernu paliwowego, posiadaczkę wielkiego ogrodu, w którym nawet słońce świeci na jej własnych zasadach. Podczas przeprowadzanego z nią wywiadu okazuje się jednak, że – jak to w życiu bywa – nie wszystko w tej bajce jest idealne. Na scenie pojawia się Bartek (Andrzej Kłak) , niepełnosprawny mąż Anny.
Kobieta zdaje się być nieszczęśliwa, a jej nieszczęście możemy wręcz rozłożyć na czynniki pierwsze. Jest nieszczęśliwa w małżeństwie, w pożyciu, wiecznie sfrustrowana i szukająca nowych wrażeń. Nawet w najprostszych sprawach nie potrafi znaleźć wspólnego języka z Bartkiem. Ze wszech stron atakują ją także przedstawiciele ekologicznych środowisk, krytykując za prace głębinowe prowadzone w… Bałtyku. Okazuje się jednak, że nadchodzi przełom – i to dość duży.
Państwo kobiet
Dziwny sen, fascynująca wizja, a może to wszystko naraz sprawia, że wraz z bohaterką przenosimy się do minionych czasów, gdzie właśnie powstaje państwo tytułowych Heks – państwo kobiet. Obserwujemy starania Kunegunde (Anastazja Kowalska) i Helene (Justyna Janowska), aby uzyskać choć trochę niezależności od braci franciszkanów, w których klasztorze kobiety obecnie przebywają.
„Heksy” prezentują cały wachlarz różnorodnych spojrzeń na podejście do kobiet, ich seksualność i miejsce w świecie. Zachwyt nad kobiecą fizjonomią miesza się ze wstrętem, poczucie nabożnej czci z przedmiotowym traktowaniem. Jako widzowie sami zastanawiamy się, czy to, co właśnie widzimy, należy do świata jawy czy snu? Szczególnie warty skomentowania wydaje się być w tym miejscu wątek klasztorny. W opisie spektaklu zaznaczono, że jego treść może obrażać uczucia religijne. Nasuwa się pytanie: jak bardzo patriarchat łączy się z religią? Odpowiedź pozostaje otwarta.
Spektakl o nas
„Heksy” to spektakl z rozmachem. Mam wrażenie, że to dzieło zrodzone z bardzo silnych emocji: gniewu, smutku, a może i wręcz furii. Furii spowodowanej tym, że jako kobiety nadal jesteśmy niesłuchane. Życie w patriarchalnym społeczeństwie zostaje tu wzięte pod lupę. W przedstawieniu widać też coś, co można nazwać wstecznym gniewem – to emocje, które dotyczą przeszłej sytuacji kobiet, pozbawionych praw decydowania o sobie samych.
Nie brak tu ostrych, dosadnych scen, które przeplatają się z elementami komediowymi. Taka taktyka została zastosowana szczególnie w drugiej części trwającego ponad 3 godziny spektaklu. Twórcy właściwie wyczuli, że widzowie mogą być już nieco zmęczeni, dlatego słusznie postanowili zmniejszyć napięcie, panujące na scenie, za pomocą śmiechu. Dlaczego więc „Heksy” można nazwać spektaklem o nas? Myślę, że każda kobieta odnajdzie w nim cząstkę siebie. Że każda z nas podziela po części ten gniew, którego na deskach teatru było w ostatni weekend tak dużo. Na wyróżnienie zasługuje tu wątek pierwszej miesiączki, którą przeżywa Helene. Skrajne emocje, które w niej wybuchają, z pewnością znajdą odzwierciedlenie w wielu odbiorczyniach. Na pochwałę zasługuje także warstwa wizualna.
„Heksy” to dzieło, które ogląda się dobrze nie tylko ze względu na aktorów, ale i scenografię, interesujące wykorzystanie multimediów, obecność wielkiej rzeźby czy grę świateł. Użycie słowa „dzieło” wydaje się tu nie być w żadnym wypadku przesadzone. Ale może o tym przekonajcie się sami.