„OFELIAkontraHAMLET” wg scenar. i w reż. Rafała Matusza w Teatrze Gdynia Główna. Pisze Kacper „Katz” Jędrzejczak.
Od czasu obejrzenia sztuki, mam niemały orzech do zgryzienia, jeżeli chodzi o stworzenie wartościowej recenzji, która dostatecznie dobrze oddałaby to, co zobaczyłem. Aspekty psychologiczne obu postaci; balansowanie na granicy obłędu oraz przekraczanie jej; obserwacja toksycznej, niejako jednostronnie korzystnej relacji; przeskoki z poziomu sztuki do poziomu rozmowy oraz analizy o samej sztuce i jej bohaterach, intrygujące zastosowanie elementów multimedialnych jako uzupełnienie scenografii, charakteryzacja pary aktorów na scenie – jest bardzo wiele szczegółów, którym warto poświęcić czas i miejsce w treści. Co jednak kluczowe: sam spektakl jest pierwszą twórczością, jaką podzielił się z nami nowy reżyser w rodzinie Teatru Gdynia Główna, pan Rafał Matusz – żeby nie było, reżyser doświadczony, mający za sobą już różne projekty. Kiedy jednak inni twórcy spokojnie przechodzili przez drzwi TGG, prezentując swoje dzieła na deskach po raz pierwszy – cóż… Pan Matusz postanowił wejść razem z drzwiami. Jednakże, w wyjątkowo udany i zapadający w pamięć, sposób.
Zaczynając właściwie od tego, co najbardziej widoczne oraz łącząc to z tematem, który jest poruszany jako jeden z pierwszych w dramacie – charakteryzacja oraz znaczenie duchów u Szekspira. Co jak co, wydaje mi się, że te dwa elementy są ze sobą powiązane w sprytny sposób. Takie przekonanie narastało we mnie, im dłużej przyglądałem się wyglądowi aktorów: odziani w białe ubrania, od nosa po czubek głowy pokryci grubszą warstwą białego pudru, jednak od policzków po brodę, szyję i dekolt w naturalnej tonacji skóry. Im dłużej obracałem treści o znaczeniu zjaw i duchów w sztukach Szekspira, które płynęły do mnie ze sceny, patrząc na aktorów i obserwując dalszy rozwój akcji – wreszcie coś w mojej głowie zaskoczyło. Sens ubioru nałożył się ze świadomością, że oto patrzę na postaci Hamleta i Ofelii, dwojga bohaterów tragicznych, balansujących na granicy życia i śmierci lub będących ewentualnie martwymi już za życia, gdzie stara, dobra Kostucha po prostu zaspała w swoich obowiązkach zebrania udręczonych duszyczek z ich ciał. Nie roszczę sobie słuszności w takiej interpretacji, jednak sam pomysł jest co najmniej intrygujący.
Wspominając o kwestii zjaw i duchów, jednym z zabiegów godnych wspomnienia jest chociażby użycie świateł i cieni, aby przedstawić te – niemniej ważne – postaci ze sztuk Szekspira, aby odegrały swoje role, przybliżając nam opowieść o „duńskiej tragedii” w ramach przykładów do analiz, którymi przeplatana była cała sztuka. Co jak co, materiałem źródłowym było studium Wyspiańskiego, dotyczące tytułowych postaci sztuki.
Kolejny z elementów: psychologia postaci oraz okazanie ich wzajemnego popadania w obłęd. Parę lat temu zastanawiałem się nad tym, czym jest szaleństwo lub właśnie obłęd – używam tych określeń raczej jako synonimy. Do czego w tych refleksjach doszedłem: balansowanie na granicy szaleństwa jest jak taniec na skraju przepaści – w pewnym momencie z niej spadamy; musimy wówczas zdobyć się na to, aby w trakcie tego pionowego lotu w dół wykształcić jak najszybciej skrzydła, aby nie roztrzaskać się o ostre skały na dnie tejże metaforycznej przepaści.
W przypadku losów bohaterów spektaklu nie było nawet mowy o tym, aby byli w stanie szczególnie przejąć się faktem własnego staczania się. Hamlet, teoretycznie udający tylko szalonego, w praktyce zaczynał faktycznie wpadać w pułapkę własnej gry, pociągając za sobą zapatrzoną w niego Ofelię, która poniewczasie dopiero zaczęła uświadamiać sobie, że jest sprowadzana głównie do roli rzeczy, przedmiotu w życiu Hamleta. Co prowadzi nas tym samym do kolejnego aspektu sztuki, czyli...
Toksyczna relacja szekspirowskiej pary. Jest to właściwie ukazywane przez całość trwania spektaklu, narastając niepokojąco w środku sztuki oraz kulminując w końcowym akcie. Przyjęcie ostatecznie do świadomości faktu, że Ofelia jest tylko narzędziem w grze politycznej oraz – przepraszam za wyrażenie – żywą erotyczną zabawką w rękach Hamleta, jest dość przytłaczające. Ciężko patrzy się również na przeplatające się momenty dobrych relacji oraz przemocy emocjonalnej, czasem spadającej również do poziomu fizycznej, z obojga stron. Mimo, że Hamlet teoretycznie jest tym, który jest w tej relacji egoistą, to w praktyce, dysfunkcyjność w relacji i skłonności do użycia agresji jako argumentu przejawiają oboje. Wyrazy uznania za przekonujące zainscenizowanie stanu rzeczy należą się właśnie odtwórcom głównych ról: pani Krzysztofie Gomółce-Pawlickiej oraz panu Jackowi Pankowi. Ilość wysiłku, jaką dali od siebie na scenie; ile litrów wody na siebie wylali w trakcie oraz jak dużo niekoniecznie przyjemnych doznań od siebie wzajemnie otrzymali w trakcie wystawiania dzieła – cóż, nie da się dokładnie zliczyć.
To po prostu trzeba zobaczyć.
P. R. (Post Recensio): Długie i gromkie owacje jak najbardziej zasłużone.