Dajcie mi czas - mówił przed pierwszą premierą sezonu dyrektor Zbigniew Zapasiewicz. Zrozumiałe. Człowiek, który jako kolejny podjął beznadziejną próbę reanimacji warszawskiego Teatru Dramatycznego, nie żądał w końcu wiele. Poprzednikom, jak wiadomo, się nie udało. Ale Zbigniew Zapasiewicz bynajmniej nie stał na pozycji straceńca. Wprost przeciwnie. Miał w ręce atuty, o jakich marzyć mogą ludzie obejmujący urząd publiczny - społeczną akceptację i zaufanie. Dawała mu je pozycja w środowisku i miejsce, jakie zajmuje w naszym życiu kulturalnym; osiągnięcia i wiedza fachowa; nie bez znaczenia był też fakt, że pochodził z tamtego, znakomitego, bezmyślnie rozbitego zespołu. To, że piszę w czasie przeszłym, nie oznaczą bynajmniej, że dyrektor Zapasiewicz ów kredyt zaufania utracił lub, że uległa zmianie jego pozycja. Za wcześnie też jeszcze na obrachunki i podsumowania. Teatr jest w drodze, a nie u mety. Niemniej, połowa sez
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Polski nr 47