To, że aktualna sytuacja naszej najbardziej reprezentacyjnej sceny, czyli warszawskiego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, daleka jest od świetności, od dłuższego już czasu dostrzega gołym okiem (a także i uchem...) każdy chyba obiektywnie patrzący bywalec tego przybytku sztuki - piszą Teresa Grabowska i Józef Kański w Trybunie.
Ograniczony do minimurn oraz zupełnie prawie pozbawiony najpopularniejszych pozycji operowej i baletowej literatury repertuar, drastyczny spadek średniej frekwencji (mimo iż liczbę przedstawień na dużej scenie zredukowano do 90 zaledwie w sezonie - resztę czasu pochłaniać miały próby...), brak realnych planów scenicznej działalności na najbliższą przyszłość - to tylko niektóre z licznych niepokojących przejawów istniejącego stanu rzeczy. Wyprowadzenie tej wspaniałej placówki z maskowanej różnymi sposobami zapaści (jako że tylko nietani apostołowie "nowoczesności za wszelką cenę" ogłaszali hałaśliwie wszem i wobec, że dotychczas wszystko było świetnie, a rzeczywisty upadek dopiero teraz się zacznie) powierzono z początkiem bieżącego sezonu nowej dyrekcji Teatru w osobie Janusza Pietkiewicza oraz znakomitego śpiewaka Ryszarda Karczykowskiego jako dyrektora artystycznego. Jakimi drogami zamierzają oni dążyć do tego celu? - Przede wszystkim