Powiedzieć dzisiaj, że się nie lubi Gombrowicza z jego minoderią antypatriotyczną - jest trudno. Wszyscy bowiem chcą naprawiać charakter narodowy Polaków i wszystkie błędy Święte Nasze to rzecz do obskubania przez byle Brylla. Tylko że im - tym naprawiaczom Świętym Naszym - talentu nie dostaje, co i raz Gombrowicz uciekający przed Polskością Świętą Naszą w sidła Onej wpada. Tak, jak w "Trans-Atlantyku". Czymże by był jazgot i narzekanie autora bez naszych zakłamań, bez naszego języka boleści, upokorzenia i bohaterstwa? Otóż byłby on niczym. I kiedy wikła się w zasadzce przez siebie zastawionej, staje się Jeremiaszem, prorokiem we własnym kraju, gdzie prawie ciągła nieobecność tekstów Witolda Grombrowicza czyni go nieosiągalną świętością. Tak więc przyszliśmy w ubiegłą sobotę do Teatru im. J. Słowackiego, aby uczestniczyć w przedstawieniu "Trans--Atlantyku" w adaptacji i reżyserii MIKOŁAJA GRABOWSKIEGO, w
Tytuł oryginalny
Odwiedziny dalekiego krewnego
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Krakowska nr 209