Organizatorzy Open'era zaprosili artystów w dużej mierze "bezdomnych". Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego to dwie stołeczne instytucje, które mają tymczasowe siedziby. Muszą szukać sal i przestrzeni do prezentowania swej sztuki. Dlatego dostosowanie się do festiwalowych ram nie sprawiło im problemu, bo są przyzwyczajeni do zmiany warunków - pisze Marcin Kube w Rzeczpospolitej.
Zmiany w programie Open'era nie okazały się rewolucyjne, a publiczność przyjęta je świetnie. Na pierwszy rzut oka przestrzeń festiwalu się nie zmieniła. Nawet we mgle można było trafić do tradycyjnie rozstawionych scen. Nowe atrakcje nie narzucały się, były dodatkiem dla ciekawych widzów. Organizatorzy Open'era zaprosili artystów w dużej mierze "bezdomnych". Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego to dwie stołeczne instytucje, które mają tymczasowe siedziby. Muszą szukać sal i przestrzeni do prezentowania swej sztuki. Dlatego dostosowanie się do festiwalowych ram nie sprawiło im problemu, bo są przyzwyczajeni do zmiany warunków. "Anioły w Ameryce" [na zdjęciu] były niezwykle oblegane. Tylko pierwszego wieczoru wejście na spektakl Krzysztofa Warlikowskiego nie stanowiło dużego problemu (choć i tak był komplet widzów). W pozostałe dni trzeba było wykazać się cierpliwością i mieć szczęście, by zdobyć wejściówki.