"Podopieczni" Elfriede Jelinek w reż. Pawła Miśkiewicza w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Kiedyś solidnie się zrzygałem na to przedstawienie, "taki widać miałem pogląd wtedy". Ale tylko feministki nie zmieniają zdania, a ja na spektakle chodzę do oporu, nawet jak nie lubię. "Podopieczni" są rozlaźli, ale coś na tym zyskują, coś umożliwiają. Kiedy już się zmęczysz tekstem, czyli po godzinie, albo wyjdziesz, albo wejdziesz. Wyjdziesz z teatru albo wejdziesz w kontakt - ponad scenariuszem, obok scenariusza. Zresztą z Jaśminą w obsadzie no to nie ma wyjścia, wejdziesz chcesz czy nie. Tekst Elfriedy nie jest tak niedojebany, jak mi się kiedyś zdawało. Jest po prostu o uchodźcach i, wbrew pozorom, trzyma się tematu. W trzeciej swej godzinie to już dawno nie jest teatr, tylko wspólna posiadówa. Robi się domowo, jakby ci "zamówieni, lecz nieodebrani" w końcu mimo trucia dupy jakoś się przyjęli na nie swojej ziemi. Roman Gancarczyk sunie na "organkach" Bachem, kantatę BMV 208, i zrobiło mi się mokro w oczach.