„Nocny Portier. Doświadczenie” Seba Majewskiego w reżyserii autora w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Specjalnością zakładu z lekka fikcyjnej spółki autorskiej podpisującej się pilgrim/majewski jest łowienie paradoksów dwudziestowiecznej historii. Szaleństw, okrucieństw, irracjonalizmów, absurdów, tragikomedii, zawirowań biograficznych, o których chce się powiedzieć, że nie wymyśliłby ich najbardziej odjechany scenarzysta. Seb Majewski patrzy na nie trzeźwo, co nie znaczy z bezpiecznej odległości. Czasem się uśmiecha i śmieje, czasem pozwala sobie na sarkazm, gorycz, melancholię, bezradność, gniew. Nie osądza swoich bohaterów, nie odsuwa się od nich, umie zobaczyć ich dramat i ból, choć nie tuszuje głupot, małości, draństw. Nie ma złudzeń, co do kształtu rzeczywistości, nie ulega sentymentom, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Każe nam patrzeć w kolejnych przedstawieniach na miniony nie tak dawno i nie całkiem do końca świat jak na dziwaczny cyrk, gdzie niespodzianka goni niespodziankę, fabularna atrakcja atrakcję a ludzie balansują na krawędzi i czasem zsuwają się poza nią, bez żadnych już ratunkowych sztuczek i przewrotek. Wtedy cyrk mrocznieje i niepodobna już się w nim śmiać, nawet po to, żeby zgłuszyć przerażenie i odrazę.
W spektaklu Nocny portier,którego głównym tematem jest poniewierka obozowych prostytutek w Gross Rosen, drewniany pomost tnący na ukos kameralną scenę Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu jest wybiegiem dla modelek. I wcale nie tylko dlatego, że, jak przypomniała reżyserowi dziennikarka i badaczka historii Agnieszka Dobkiewicz, pokazów mody w Niemczech lat czterdziestych tamtego wieku bynajmniej nie wstrzymano. Agata Bartos, projektantka, upina na aktorach stroje, będące w znacznej mierze daleką i uartystyczniającą wariacją różnych hitlerowskich uniformów. A same kobiety ochrzczone poetycko „Juliami” ubiera w białe, zapięte pod szyje suknie. Bez odsłonięcia nawet skrawka ciała, życiodajnego w sensie najbardziej dosłownym. Wszystko zamyka się w słowach: upokorzenie, utrata tożsamości, złudzeń, rezygnacja i cynizm obronny. Angelika Cegielska bez ruchu, wryta w krzesło, patrząc w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, nie podnosząc głosu, opowiada o odczłowieczeniu – i gdy odbierano jej imię, i gdy nadzorca burdelu na rozkaz oficera defekował wprost na nią, i gdy już po wojnie odmawiano jej statusu więźniarki, bo musiałaby przyprowadzić dwóch świadków, a ci mieliby opowiedzieć urzędnikom, jak ją gwałcili, każdy po kolei, przez przepisowe piętnaście minut.
Wątek grossroseński, jak chce mówić Majewski, to w tym widowisku trauma przytłumiona, znieruchomiała, jakby przybita do podłogi. Wątek drugi, równoległy, bucha teatralnością. Skumulowaną w postaci Stolpersteina, tancerza, geja i Żyda (choć uważał się za Niemca), którego w obozie usiłowano wyleczyć z homoseksualizmu, wszczepiając mu zarazki tyfusu do jąder. Przeżył, został dyrektorem kina, zatrudniając swojego Obergruppenführera jako portiera/kasjera/stróża. Dariusz Skowroński, potężny mężczyzna z tubalnym basem, całą rolę prowadzi cichym dyszkantem. Ma uśmiech klauna zastygły na facjacie, wyraz twarzy, w którym odciska się przerażenie i nieludzka degradacja, nie do cofnięcia nawet, gdy cyrk historii zmieni program i załoga obozowego burdelu, wraz z gestapowcem zredukowanym do nocnego portiera, będzie sobie bezpiecznie recytować w kinowych kuluarach antyżydowskie dowcipy. Stolperstein chichocze razem z nimi. Uczestniczy też w sentymentalnej wyprawie zamtuzowej paczki do Gross Rosen, gdzie pamięć o obozie zarasta mchem (maszyniści obkładają scenę zieloną materią), a kompetentnymi przewodniczkami są dawne kurwy. Ich czuły niegdyś opiekun nadal ma przy jasnej marynarce doszyty różowy trójkąt; ex-oprawcy gwoli sarkastycznego żartu – bo i czego innego? – kostiumolożka na chwilę przypina trójkąt czarny.
Między wrzynającym się pod skórę minimalizmem Cegielskiej a zamkniętym w dyszkantowym skamleniu krzykiem bólu Skowrońskiego, bólu przedłużonego w wieczność, zamyka się koszmar tej opowieści, może jednej z najciemniejszych w dorobku szefa wałbrzyskiego teatru. Twórca dokłada jeszcze historyczne asocjacje, nie wiem, czy konieczne. Jedna z „Julii” (Dominika Zdzienicka) staje się na chwilę Hanną Arendt, choć jej uwagi o istocie zła ograniczają się do kwestii dość znanych. Ślad, że gestapowiec (Rafał Gorczyca) mógłby na mgnienie przyjmować twarz Martina Heideggera, znalazłem tylko w tekście; w przedstawieniu nie był czytelny. To nierzadkie w dziełach pilgrima/majewskiego skojarzenie na granicy komunikatywności, wpisane w tekst czy przedstawienie właściwie dla samego siebie. Widownia zapamięta z tej wstępnej sekwencji raczej głucho drwiący kontrast między przedmiotem opowieści, a celebrowanym zakładaniem na tarczę gramofonu koncertów Bacha i Czterech ostatnich pieśni Richarda Straussa, napisanych notabene już po wojnie.
Wypadałoby powiedzieć o jeszcze innym punkcie odniesienia, o filmie Liliany Cavani z roku 1974 Nocny portier,który dał tytuł wałbrzyskiemu przedstawieniu. Film oglądają bywalcy stolpersteinowego kina, komentując, że reżyserka nic nie wie o tym, jak było. Wypadałoby odnotować skromne, wycofane, ale przecież także bolesne role zarządców obozowego burdelu, skamieniałego w bezradności Piotra Tokarza, wyzywającej Joanny Łaganowskiej. Niezwykle gęsta jest ta teatralna wypowiedź, obracająca na wszystkie strony dojmujące poczucie odrazy, jakie wywołuje przedstawiona historia i wszystko, co ją uruchomiło. W którym to kontekście niepodobna się nie wzdrygnąć, gdy Hannah pyta nagle od niechcenia „…a czy duża wojna co osiemdziesiąt lat jest oczywista”? Co zrobić z tą myślą, coraz częściej budzącą nas o czwartej nad ranem? Pilgrim/majewski kazałby się pewnie drwiąco uśmiechnąć, że ledwie parę lat temu rządzący odwoływali dyrekcję Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, posiłkując się opiniami prawicowych bęcwałów, iż za dużo tam o traumie, a za mało o heroizmie, zwycięstwach, męskości, itp. Potem przyszedł luty 2022, każąc godzić nienawiść wobec wojny z gorącym poparciem dla tych, którzy podjęli walkę w poczuciu może i przeklętego ale oczywistego obowiązku. A dziś, kiedy spod cyfr w kalendarzu tak niepokojąco przebija data 1938?
Jest może znakiem chwili, że w dniach, kiedy to piszę, dwukrotnie przypomniano – w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej przygotowując nową wersję dawnego spektaklu Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza, oraz w Teatrze Telewizji, wyjmując z archiwum inscenizację Kazimierza Kutza – Do piachu Tadeusza Różewicza. Nie wiem, czy nie najmocniejszy w polskiej kulturze obraz skrajnego, odrażającego odczłowieczenia wojny. To spektakle, po których, tak jak po wałbrzyskim Nocnym portierze, wychodzi się z poczuciem dogłębnej, dotrzewiowej niezgody na kierunek, w którym kręci się upiorny cyrk współczesnego świata. Tylko co komu po niezgodzie nas, widzów, równie bezradnych, jak figurynki wymyślnie poubierane na grossroseńskim wybiegu?
pilgrim/majewski NOCNY PORTIER. DOŚWIADCZENIE. Reżyseria: Seb Majewski, kolekcja mody: Agata Bartos. Prapremiera w Teatrze Dramatycznym im. Szaniawskiego w Wałbrzychu 1 grudnia 2023.