Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy prowadzony od ćwierćwiecza przez Jacka Głomba stał się przykładem sceny zżytej z lokalną publicznością, a także wehikułem, który peryferyjność i lokalność przenosi w szerszy kontekst - pisze Dominik Gac w Teatrze.
"Najpierw sztuka, potem wymiar społeczny" - mówił w ramach panelowej dyskusji "Teatr 2018 - misja czy wizja?" dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, Jacek Głomb. Dla tych, którzy śledzą losy legnickiej sceny, takie postawienie sprawy może być zaskakujące. Nie znaczy to oczywiście, że teraz hołubi się tam wyłącznie sztukę dla sztuki, a w artystycznych poszukiwaniach lekceważy publiczność. Legnicki teatr niezmiennie stawia na przymierze z widzem - robi to skutecznie, bo wie, że widzom potrzeba... sztuki właśnie, różnorodnej i otwartej. Witając gości Maratonu Modrzejewskiej, dyrektor cytował niemieckich rajców, którzy decydując o powstaniu w Legnicy teatru, napisali, że jest on "mieszkańcom do życia niezbędnie potrzebny". Nie tylko mieszkańcom, czego dowodem Kamyk Puzyny, przyznany w tym roku legnickiemu teatrowi. Nagroda to dobry pretekst do zorganizowania przeglądu repertuaru. Sześć spektakli, trzy sceny, trzy dni - dla legniczan rekapitulacj