„Nie do powiedzenia” wg scenariusza i w reż. Marcina Zbyszyńskiego w Teatrze Potem-o-tem w Warszawie. Pisze Beata Kośmider w Teatrze Dla Wszystkich.
Marcin Zbyszyński tworzy spektakl o tym, czego zaledwie cząstkę widzimy poprzez drgania powierzchni, a co kryje się w nieuzewnętrznianych na co dzień głębinach naszych myśli, emocji, obaw, marzeń. I choć pod wpływem używek bohaterowie opowieści uchylają częściowo kurtynę, to i tak wiele pozostaje w sferze niedopowiedzenia.
Wchodzę w bramę i kieruję się do drzwi oznakowanych ledwie widoczną w ciemności niewielką tabliczką z nazwą teatru. W korytarzu wieszam kurtkę i podążam w głąb, mijając skromny bufet i minimalistyczną przestrzeń z fotelami. Docieram do stosunkowo wąskiej i długiej sali, gdzie, idąc wzdłuż kilku rzędów przeznaczonych dla widzów krzeseł, mijam rozstawione w oczekiwaniu na aktorów fotele samochodowe, pianino, sofę, dmuchany materac służący za łóżko, sedes, wannę ukrytą za zasłonką. Są też dość przypadkowo ustawione lampy, stosy pudeł archiwizacyjnych i kartonów po pizzy. To zdecydowanie nie jest konwencjonalny teatr.
Znajdujemy się w przestrzeni młodych ludzi: Adeli (Eliza Rycembel) i Jakuba (Filip Kosior), urządzających się w domu odziedziczonym przez dziewczynę po zmarłych dziadkach. Szybko przekonujemy się, że proces urządzania przestrzeni harmonizuje z nieładem i etapem budowania swojej relacji przez dwoje ludzi planujących ślub. Z dialogów odczytujemy niedopowiedziane kwestie, które sprawiają, że nad szczerością związku i jego przyszłością, w dość ciemnym i osnutym dymem kadrze, zawisa ogromny znak zapytania. Kolejne niewypowiedziane marzenia, oczekiwania i żale wypływają stopniowo również na powierzchnię relacji między siostrami – Adelą i Marleną (Małgorzata Mikołajczak) oraz między przyjaciółmi – Jakubem i Kubą (Marcin Bubółka). Niedostatek otwartości pomiędzy postaciami niekoniecznie wynika z braku dojrzałości, lecz raczej z braku odwagi i skąpych umiejętności komunikacji. Zaś to, co ukryte, przekłada się na nawiązywane związki i przyjaźnie. Konstrukcja ukazanych w spektaklu młodych ludzi jest niczym bulwiaste warzywo – widzimy łodygi, liście i kwiaty, lecz to, co ma znaczenie i czego kondycji możemy się tylko domyślać, jest pod ziemią.
Pod wpływem używek bohaterowie „Nie do powiedzenia” częściowo ujawniają marzenia, obawy i frustracje, które zwykli ukrywać przed resztą. Nadal jednak to, co zostaje nam powiedziane i pokazane, jest niczym wobec wizji, które przeżywają będące pod wpływem substancji psychoaktywnych postacie. Chwilami mamy przed sobą obraz ludzi ewidentnie zawieszonych w czasoprzestrzeni, którzy nadal przeżywają więcej, niż pokazują. A gdy wracają do świadomości, nie pamiętają, czego doznali przed chwilą. Na końcu wiemy o bohaterach więcej niż na początku, lecz nadal widzimy głównie część naziemną, bo bulwa zaledwie częściowo została odkopana. Aby zaangażować się w historię, potrzebowałabym nieco bardziej pogłębionych wątków i bogatszego obrazu postaci, jednak przyjmuję, że niedopowiedzenie jest stałym elementem i celowym efektem spektaklu.
„Nie do powiedzenia” to po trosze thriller na pograniczu horroru (gdzie doskonale sprawdza się Małgorzata Mikołajczak, kreująca rolę widzącej duchy) i komedia z elementami kabaretu. Pewne sceny zbudowane są jako kolaż obrazu, światła (Darek Redos) i dźwięku (z przykuwającą uwagę muzyką Filipa Grycmachera), tworząc klimat imprezy. Widzowie trochę w tę atmosferę wchodzą, popijając podczas spektaklu napoje zakupione w bufecie i czując zapach pizzy konsumowanej przez aktorów na oczach publiczności. Niejeden i niejedna opuszczają teatr z gastrofazą niczym po imprezie – tu i tam słyszałam o planach kontynuowania wieczoru w pizzerii. A jak było naprawdę? To niech pozostanie niedopowiedziane.