"Arabska noc" w reż. Tomaša Svobody na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Tak się estetyczne sprawy poukładały, że po wyreżyserowanej przez Jana Klatę "Orestei" Ajschylosa byle co jest w teatrze ulgą. Tego się boję. Lękam się, że gdy bezpośrednio po premierze Klaty w Narodowym Starym idę w Krakowie na inny seans - rzecz zachwycić mnie może nie ze względu na swe samodzielne walory, lecz dlatego, że nie wymęczył jej Jan Wieczny Kontestator Wszystkiego. Lękam się, że tak było z "Arabską nocą" Rolanda Schimmelphenniga. Rzeczoną "Oresteję" widziałem we wtorek, "Arabską noc" zaś, na Scenie pod Ratuszem wyreżyserowaną przez Tomaša Svobodę - już w piątek. Ledwie dwa dni różnicy, a dwa dni po Klacie - to nic. Człowiek wciąż jest nerwowy jak jasny gwint. Dzień, dwa dni po Klacie człowiek idzie przez świat i z siną duszą na ramieniu rewolucyjności wypatruje, słowo daję, gdzie popadnie. Jaka pewność, że baba w kiosku nie okaże się Wolnością z gołym cycem i lewicową chorągiewką w łapce wstępującą na bar