W książeczce Zygmunta Hubnera "Sztuka reżyserii" Andrzej Wajda powiada tak: Są dwa momenty, w których reżyser musi mieć natchnienie: kiedy wybiera temat i kiedy wybiera aktorów. Reszta jest wykonaniem, przypomina piłowanie laubzegą. Otóż Andrzej Wajda znowu miał dwa natchnienia. Po pierwsze - coś go natchnęło, by wystawić "Słomkowy kapelusz" Labiche`a, czyli uporać się z historią wynikającą z faktu zjedzenia przez pewnego konia słomkowego kapelusza pewnej pani. Po drugie - coś go natchnąć - i to niemiłosiernie - musiało, by w roli tytułowej... to znaczy, chciałem powiedzieć: głównej, obsadzić Piotra Skibę. Coś Wajdę w tej delikatnej kwestii natchnąć musiało szalenie, albowiem - nie oszukujmy się - mówimy tutaj o roli amanta. To właśnie jego - amanta - koń zjadł, co miał zjeść, właścicielką zaś owej, by tak rzec, słomy jest Anna Dymna. Ergo - rumak Skiby wszamał kapelusz Dymnej, po czym mieliśmy na scenie Starego Tea
Tytuł oryginalny
Odezwa do konia
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 118