To nie był dobry tydzień, bo nagle odeszli: Bruno Miecugow [ojciec Grzegorza], Zbigniew Zapasiewicz i Leszek Kołakowski. Kraków, Warszawa, Oxford. Roczniki zmarłych oscylują wokół osiemdziesiątki, a więc w mojej geometrii czasoprzestrzennej, tylko Zbigniew Zapasiewicz młodszy - pisze Kazimierz Kutz w swoim felietonie w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Najbliższym był mi Leszek Kołakowski. Byliśmy fanami STS-u, a zwłaszcza cosobotnich kabaretów dla ścisłego grona przyjaciół, kiedy widzowie już byli poza drzwiami teatru. Kabaret nosił nazwę "Fioletowy księżyc", bardzo zwariowany, absurdalny, z elementami gangsterskiego okrucieństwa, w którym brylowali Stanisław Tym, Zofia Merle, Stanisław Stanisławski i inni. Potem lał się biały płyn i były tańce. W końcu w jeszcze węższych gronach szło się do czyjegoś domu, gdzie zaczynały się nocne rozmowy Polaków. Pamiętam takie wieczory u Leszka. Siadywało się na podłodze i filozof [już wtedy bardzo wybitny] częstował nas swoją cytrynową nalewką; była nadmiernie rozwodniona i trudno było się nią upić. Rozmówcą był wielce wyrozumiałym, bez fanatyzmu czy skłonności do ideologizowania. Już wtedy uwolniony od fascynacji marksizmem i leninizmem, choć "Kapitał" Karola Marksa uważał za jedną z najważniejszych książek, jakie zostały napi