- Ludzie na ulicy pytają mnie, kiedy pokażemy "Miłość w Königshütte" Villqista. Niektórzy namawiają na realizację nowej wersji tego przedstawienia w Teatrze Śląskim. Poruszane w nim sprawy tragedii górnośląskiej są dla nich tak ważne, że jeździli do Bielska oglądać "Miłość" - mówi Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego, w rozmowie z Januszem Legoniem w miesięczniku Teatr.
JANUSZ LEGOŃ Z Twoją dyrekcją wiązano spore nadzieje. Nie czułeś presji? Jak widziałeś swoje zadanie, przechodząc z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej do Teatru Śląskiego? ROBERT TALARCZYK To był krok naprzód, rodzaj nobilitacji. Duży teatr w większym mieście, większe możliwości i świetne tradycje. Czy był tu potrzebny nowy impuls? Takie oczekiwania mogła wzbudzić "Piąta strona świata" według Kutza, którą na tej scenie wyreżyserowałem pół roku wcześniej. Przedstawienie wygrało Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, ileś festiwali zjeździło, a przede wszystkim zaczęto w Polsce mówić o Teatrze Śląskim. Pochodzę z Katowic, więc ten teatr jest w centrum mojego świata. Lokalność - którą eksplorowaliśmy wspólnie w Bielsku na różne sposoby - mogła ujawnić się pełniej. Będąc stąd, będąc na miejscu, mogłem zdefiniować własną tożsamość tu i teraz, autentycznie i wiarygodnie. Dzięki "Cholonkowi",