Utrzymany w farsowym tonie spektakl nie wpada w kabaret. Klata bardzo świadomie prowadzi aktorów na granicy parodii, nie dopuszczając, by przedstawienie zmieniło się w płaską komedię - o "Sprawie Dantona" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu, pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.
Gdyby można było intelektualną siłę "Szewców u bram" wtłoczyć w inscenizację "Sprawy Dantona", Jan Klata ogłoszony zostałby najwybitniejszym teatralnym rewolucjonistą współczesnego polskiego teatru. To, czego brakuje w pierwszym spektaklu, w drugim pojawia się w genialnych formach, czego brakuje w drugim, w pierwszym uderzało niczym potężne wahadło politycznej historii. Rewolucja według Klaty rozgrywa się w oryginalnych XVIII wiecznych strojach, na leżących na ziemi trocinach, pomiędzy barakami, domkami z dykty, garażami. Wzniosłe ideały ciągle trzeba otrzepywać z brudu i błota. Aktorzy są nieco wyżsi od drzwi wejściowych, swobodnie skaczą też po dachach. O polityczne racje będą walczyć Robespierre (Marcin Czarnik) i Danton (Wiesław Cichy) ze wspólnikami. Różni ich wiek (Danton jest około 20 lat starszy), czym Klata podkreśla idealistyczne myślenie Robespierre'a i uzasadnia zgorzknienie Dantona. Robespierre konsultuje się ze swoją szajką