Pani Melpomena, której staram się jednak być wierny, choć mi to z trudem przychodzi, nagrodziła mnie oto sowicie, bowiem podczas jednego - z konieczności nielicznych niestety - wypadów do teatrów warszawskich udało mi się zobaczyć rewelację: "Wielkiego Fryderyka" Adolfa Nowaczyńskiego w teatrze Ateneum. Nie będę się tu zajmował teatralnym aspektem tego wydarzenia artystycznego, chociaż chętnie namówiłbym kogoś kompetentnego do napisania analitycznego studium o stworzonych w tym przedstawieniu kreacjach aktorskich Jana Świderskiego i Ignacego Machowskiego oraz o tej powołanej do życia zupełnie innymi, wewnętrznymi, by tak rzec, środkami aktorskimi przez Jerzego Kamasa - bo naprawdę warto.
Mnie jednak interesuje to, co zazwyczaj w tej rubryce. W tym wypadku - zupełnie nieoczekiwany współczesny adres tekstu Nowaczyńskiego, a przynajmniej tej jego adaptacji, którą proponuje reżyser przedstawienia, Józef Gruda. Adaptacja tekstu była zresztą koniecznością, bowiem w oryginale liczy on sobie około 350 stron druku, ale wydaje mi się, że nie rozminęła się ona z intencjami autora. Więc dzięki tym wszystkim zabiegom teatralnym słyszymy ze sceny wielki akt oskarżenia Polski, Polaków i polskości, którą to mowę prokuratorską wygłasza jeden z naszych największych wrogów - Wielki Fryderyk (i wielki Świderski jednocześnie),to jest Fryderyk II Hohenzollern, główny patron oraz współtwórca Prus i prusactwa, ideolog rozbiorów Polski i czołowy wykonawca pierwszego rozbioru z 1772 roku, jeśli już o przyłączeniu Śląska do Prus nie wspominać. To jest - zdawało się mi - osiągnięciem mojego pokolenia literackiego, ta umiejętność spojrzenia na