"Teatr to świątynia" - stówa te raz po raz są powtarzane przez dyrektora teatru "Variete", to z namaszczeniem, to z irytacją, to znów mentorskim tonem. I, o ironio, w finale przedstawienia ten sam dyrektor serwuje popis swej trupy: fałszywie zaciągający duet wokalny, wygibasy girlasek, prestidigitatora z żywym, wystraszonym kanarkiem. Ale - teatr to świątynia? A jakże - dla prawdziwych ludzi teatru zawsze, gdy jest doskonały. Dla aktorskich kabotynów - zawsze i tylko w ich teatrze.
A swoją drogą - kto dziś pamięta, że niegdyś słowem kabotyn określano podrzędnego aktora wędrownej trupy, złego komedianta, szmirusa. Z czasem słowo to rozszerzyło zakres znaczenia. Czym zatem jest teatr? Że jest świątynią - to już ustaliliśmy, Ale bywa też domem, rodziną, wielką przygodą bądź wielką miłością, sposobem na życie lub na kompleksy... Czasem tylko jest żmudną, wytężoną pracą, opartą na wielkim talencie, świadomym dążeniem do doskonałości. Tak przynajmniej mówią ci, co ten teatr tworzą. Lecz jest też krainą marzeń, nawet wówczas, gdy zamiast wywyższać niszczy, jest światem, który wchłania, opętuje, zniewala. Spróbujcie etatowemu aktorowi, który latami całymi nie ogląda premierowych świateł, zaproponować jakieś inne zajęcie... Dlatego tez o teatrze i aktorach można mówić różnie - tonem wzniosłym, poprzez łzy wzruszenie, ciepłą anegdotą i ostrym, kąśliwym żartem. Można też w satyrycznym obrazie b