W "Obywatelu Pekosiu" Mikołaj Grabowski ponownie nie zawiódł. Ponownie okazał się dla narodu pedagogiem surowym lecz sprawiedliwym. Raz jeszcze, gdy doszedł - a doszedł - do wniosku, że czas najwyższy znowu złoić pupę ukochanemu swemu uczniowi Polakowi - nie robił ceregieli. Wziął - i złoił. Tadeuszem Słobodziankiem. Z precyzją zegarmistrza chłostał te - jeszcze mało nadwyrężone ręką kata - centymetry kwadratowe, którymi Polak dziś szczególnie niebezpiecznie - i jak zwykle pokątnie, nieświadomie oraz zwalając na kolegę - wdzięczy się do kilku naszych narodowych wstydów. A ściślej - do antysemityzmu, populizmu oraz ksenofobii, by nie wspominać już o zapiekłej mentalnej prowincjonalności. Rzecz w tym, że Polak jakoby znowu - leń patentowany - nie odrobił zadania. Nic więc nie umie. Z błędów dziadów i ojców nie wyciągnął żadnych wniosków, a nie wyciągnął, gdyż ciemniakiem jest. W 1997 kroczy więc ku świetlanej przysz�
Tytuł oryginalny
Obywatel pedagog
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 90