"Ekspresso" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w Dzienniku Gazecie Prawnej.
Rodzinne uwikłania, egzystencjalne rozterki, gorset religii. Jest o czym mówić, ale sam potok słów to jeszcze nie tekst na scenę. Czytanie programów do spektakli bywa pouczające. Ale też grozi czymś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Tak się dzieje, gdy zgrabny opis fabuły nijak ma się do teatralnych efektów. W przypadku "Espresso" Lucii Frangione ta rozbieżność jest uderzająca. Dowiadujemy się, że dramat ten to wybuchowa mieszanka, a jej główny składnik to samo życie, i to w czarnych barwach. Młoda bohaterka musi na nowo stawić czoła konserwatywnej włoskiej rodzinie, od której przed laty udało się jej odizolować. Jej ojciec umiera w szpitalu, poturbowany w samochodowej kraksie. Konfrontacja jest bolesna. Wychodzą na jaw rodzinne animozje, pretensje o podjęte decyzje. Czemu niegdyś porzuciła chłopaka, który był ideałem, przynajmniej w oczach większości? Czemu prowadzi inne życie? Tekst Frangione kumuluje w sobie intymne problemy niczym kiepski