„Panie Romanie, jest Pan postacią historyczną. Po raz pierwszy dostał się do tej szkoły aktorskiej człowiek o tak nikczemnej posturze”, miał ponoć powiedzieć do niego Aleksander Zelwerowicz. Kłosowski twierdził, że ta anegdota jest prawdziwa, natychmiast jednak dodawał: „Gdzie jest powiedziane, że aktor powinien mieć 182 cm wzrostu?!"
Trafnie skompletowana obsada to warunek powodzenia każdego serialu. Nie inaczej jest w przypadku „40-latka". Jerzy Gruza zebrał na planie cenionych aktorów, którzy stworzyli pod jego okiem kreacje zaliczane do najprzedniejszych w ich dorobkach. Wszyscy wykonawcy ról pierwszoplanowych w oczach widzów na wiele lat utożsamili się z granymi w „40-latku" postaciami.
Rolę tytułowego bohatera, inżyniera Stefana Karwowskiego, zagrał urodzony 15 kwietnia 1934 r. w Międzyrzecu Podlaskim Andrzej Kopiczyński. Aktor studiował w łódzkiej PWST i ukończył ją w 1958 r. (...) Przez 12 lat po dyplomie Kopiczyński występował na scenach poza głównymi ośrodkami teatralnymi. Grał w Olsztynie i Elblągu, Bydgoszczy, Szczecinie i Koszalinie. Bardzo szybko zaczął dostawać tak odpowiedzialne role jak Romeo w „Romeo i Julii" (1959, reż. Tadeusz Żuchniewski, Teatr im. Jaracza Olsztyn-Elbląg) czy tytułowy Figaro w „Weselu Figara" Pierre'a de Beaumarchais (1960, reż. Irena Górska, Teatr Polski w Bydgoszczy). W Szczecinie stworzył serię ról w największych dziełach dramaturgii - był Malcolmem w „Makbecie" (1964, reż. Maryna Broniewska), Zbyszkiem w „Moralności pani Dulskiej" (1965, reż. Aleksander Rodzie-wicz), Gustawem-Konradem w „Dziadach" (1966, reż. Jan Maciejowski). (...) Po tych wielkich rolach cieszył się pozycją gwiazdora i z tym bagażem w 1970 r. zaangażował się do Teatru Narodowego w Warszawie, którym kierował wówczas Adam Hanuszkiewicz (1924-2011).
W tym samym czasie rozwijał karierę filmową, rozpoczętą studenckim statystowaniem w „Prawdziwym końcu wielkiej wojny" Jerzego Kawalerowicza (1957) i epizodem w polsko-czechosłowackiej komedii „Zadzwońcie do mojej żony" Jaroslava Macha (1958). Kopiczyński jeszcze jako aktor szczeciński był obsadzany w głównych rolach, niestety przeważnie w filmach, które dziś popadły w zapomnienie. (...) Wyjątkiem była wojenna „Jarzębina czerwona" Ewy i Czesława Petelskich (1969), do dziś ceniona za dobrą ekranową batalistykę. Wydawało się, że Kopiczyński urasta do roli jednego z czołowych amantów polskiego kina. Niektórzy porównywali go nawet do Davida Nivena. Niedługo po „Jarzębinie czerwonej" Petelscy złożyli Kopiczyńskiemu, wtedy już aktorowi Teatru Narodowego, propozycję roli tytułowej w „Koperniku", realizowanym w 1972 r. jednocześnie jako serial telewizyjny i film kinowy. Było to jedno z największych przedsięwzięć ówczesnej kinematografii. (...) Sam Kopiczyński wspominał go jednak źle: „Mam wobec tego filmu bardzo niechętne uczucia. To była zmarnowana szansa". (...)
Propozycja zagrania Stefana Karwowskiego spłynęła na Kopiczyńskiego jeszcze w czasie, gdy film Petelskich wyświetlany był na ekranach kin, a aktor coraz wyraźniej odczuwał, że większość reżyserów identyfikuje go z postacią Kopernika. (...) Telefon z propozycjami przestał dzwonić, toteż kiedy pojawiła się propozycja roli w serialu, Kopiczyński uznał, że spadła mu z nieba: „Moment, kiedy Gruza zdecydował się zaproponować Czterdziestolatka człowiekowi, który przed chwilą grat Kopernika, uznałem za zrządzenie losu. Przeszedłem w próbnych zdjęciach bez specjalnych trudności i byłem szczęśliwy (...). Była to jedna nieustająca przyjemność. Ponadto tak wspaniale się złożyło, że był to udany serial, który został zaakceptowany przez masową widownię". W tej samej wypowiedzi, zdanie dalej aktor przyznawał jednak, że Karwowski okazał się „szufladą" o wiele głębszą niż Kopernik. (...) Rzeczywiście po „40-latku" Kopiczyński zagrał niewiele ról filmowych, które znacząco odbiegałyby od wizerunku Karwowskiego. (...) Głównej roli filmowej nie zagrał już nigdy. (...)
W postać żony inżyniera, Magdy Karwowskiej (z domu Sławek), wcieliła się Anna Seniuk. Seniuk (rocznik 1942) ukończyła krakowską PWST w 1964 r. W czasie zdjęć do „40-latka" była więc aktorką młodą, ale miała już za sobą 10 lat doświadczeń filmowych i teatralnych. W latach 1964-1970 występowała w Starym Teatrze w Krakowie, a w momencie kręcenia serialu Gruzy była aktorką warszawskiego Teatru Ateneum. (...) Z relacji Seniuk wynika, że niewiele brakowało, a w ogóle nie zagrałaby w serialu Gruzy: „W zdjęciach próbnych do »40-latka« wzięły udział chyba wszystkie piękne aktorki z Warszawy. Pamiętam wśród nich Alicję Bobrowską, naszą pierwszą Miss Polonia, która tak jak ja kończyła krakowską szkołę teatralną. Byłam wtedy aktorką »świeżą« w stolicy - aktorką z Krakowa, czyli... z prowincji. To, co się osiągnęło w Krakowie, tu niewiele się liczyło. Mówiąc pół żartem, pół serio - nie byłam wtedy jeszcze tą Seniuk, którą byłam później, m.in. właśnie po »40-latku«". (...)
„Magda Karwowska była na początku tak naprawdę niewielką rólką. Główna część akcji działa się na budowie, a sceny w domu byty krótkie. Mówiłam w nich głównie »Jezus Maria«. W końcu poprosiłam Jerzego, żeby napisali mi z Toeplitzem coś do zagrania, bo ja już wyczerpałam sposoby interpretacji okrzyku »Jezus Maria«. Nie wiem, czy to było wcześniej w planach, czy pomogła moja prośba. Powstał odcinek »Pocztówka ze Spitsbergenu, czyli oczarowanie«, w którym to Magda była główną bohaterką. Pojawił się w nim profesor Koziełło, który ją oczarował. Zasugerowałam, żeby zagrał go Janek Nowicki, kolega z mojego roku. To był dobry wybór.. (...)„40-latek" nie stał się dla Anny Seniuk takim obciążeniem zawodowym jak dla Andrzeja Kopiczyńskiego. Tym bardziej że wchodząc na plan Jerzego Gruzy, Seniuk kończyła zdjęcia do innego popularnego serialu - kostiumowych „Czarnych chmur" (1973) w reżyserii Andrzeja Konica. (...)
Kolejną czołową postacią „40-lat-ka" jest Roman Maliniak, czyli sprytny, a przy tym prostacki majster wędrujący wraz z inżynierem Karwowskim przez kolejne budowy. Grający go Roman Kłosowski byt aktorem wręcz stworzonym do tej roli. Urodził się w Białej Podlaskiej 14 lutego 1929 r., a 24 lata później ukończył Wydział Aktorski warszawskiej PWST. "Panie Romanie, jest Pan postacią historyczną. Po raz pierwszy dostał się do tej szkoły aktorskiej człowiek o tak nikczemnej posturze", miał ponoć powiedzieć do niego Aleksander Zelwerowicz. Kłosowski twierdził, że ta anegdota jest prawdziwa, natychmiast jednak dodawał: „Gdzie jest powiedziane, że aktor powinien mieć 182 cm wzrostu?! Uważam, że aktorem powinien zostać człowiek, który wyróżnia się - to znaczy jeśli na scenie stoi sześć osób, tylko on ściąga na siebie uwagę, posiada jakąś określoną osobowość".
„Na ekranie debiutował w socrealistycznych „Trzech opowieściach" (1953), we wchodzącej w skład tego filmu noweli „Cement" w reżyserii Czesława Petelskiego. I to właśnie Petelski miał niebawem stać się reżyserem, u którego Kłosowski zagrał znakomitą rolę filmową. W 1959 r. na ekrany weszła „Baza ludzi umarłych" według opowiadania Marka Hłaski „Następny do raju". Kłosowski zagrał rolę Orsaczka obok m.in. Tadeusza Łomnickiego, Leona Niemczyka i Emila Karewicza. (...)
Kłosowski przyznawał, że nie przyjął roli Maliniaka z bezkrytycznym entuzjazmem. Widział w proponowanym mu bohaterze postać niezbyt sympatyczną, ale mówił, że gdy już zdecydował się go zagrać, to odbiór postaci ze strony widzów trochę go zaskoczył: „Miałem pewne wątpliwości odnośnie do tego Maliniaka. Kiedy czytałem scenariusz, rozbawiła mnie ta w gruncie rzeczy nie zawsze sympatyczna postać, choć po emisji telewizyjnej zorientowałem się, że ludzie zaakceptowali Maliniaka, że dostarcza im wiele uśmiechu i usprawiedliwia ich własne przywary". (...) Jeśli zaś chodzi o kino, to po Maliniaku Kłosowski doczekał się satysfakcjonującej roli, ale od reżysera czeskiego, czyli nieznającego jego komediowego wizerunku. W 1980 r. zagrał rolę główną w czechosłowackim filmie „Ja kocham, ty kochasz" w reżyserii Duśana Hanaka (na osiem lat zatrzymanym następnie przez cenzurę). Film zdobył Złotego Niedźwiedzia na Festiwalu Filmowym w Berlinie Zachodnim, a sam Kłosowski opowiadał, że walkę o nagrodę za główną rolę męską przegrał z Dustinem Hoffmanem (nagrodzonym za rolę w filmie „Rain Man") zaledwie dwoma głosami jurorów. Polscy reżyserzy w większości jednak widzieli w Kłosowskim głównie „cwanego prostaczka" i proponowali mu role zbliżone charakterem do tej z serialu Gruzy. (...)
Najbliższym przyjacielem Stefana Karwowskiego byt lekarz, doktor Karol Stelmach. Wcielający się w niego Leonard Pietraszak byt aktorem, którego - mimo zagrania w „40-lat-ku" ważnej postaci - najmniej z serialem Gruzy kojarzono. Wpływ na to miał zapewne fakt, że tuż przed „40-latkiem" na ekrany weszły „Czarne chmury", w których grał rolę główną - porucznika Krzysztofa Dowgirda, (...) Pietraszak urodził się w Bydgoszczy 6 listopada 1936 r. W roku 1960 ukończył Wydział Aktorski łódzkiej PWSFiT. Karierę zaczynał w Poznaniu, a do Warszawy przyjechał w 1965 r. i zaangażował się do Teatru Klasycznego. W latach 1971-1977 pracował w Teatrze Komedia, lata 1977-2008 spędził w Teatrze Ateneum. Przeszedł więc odmienną drogę niż Kopiczyński i Kłosowski. W teatrze o charakterze komediowym grał właśnie wtedy, gdy pracował na planie „40-latka", zaś w apogeum popularności serialu - przeszedł do „normalnego" teatru.
W wielu artykułach prasowych przeczytać można, że początkowo Jerzy Gruza planował w roli tytułowego bohatera obsadzić właśnie Pietraszaka, a w roli doktora Stelmacha - Kopiczyńskiego. Sam Pietraszak mówił o tym tak: „Gruza próbował do roli Czterdziestolatka wielu różnych aktorów w zbliżonym wieku. Zaprosił więc i mnie na zdjęcia próbne do roli Stefana Karwowskiego. Potem mieliśmy wspólną scenkę z Andrzejem Kopiczyńskim, żeby sprawdzić, jak będziemy do siebie pasować i kto kogo mógłby zagrać. I tak Andrzej został Stefanem, a ja zagrałem jego przyjaciela Karola. Myślę, że dobrze się stało, bo postać Karola Stelmacha była bardzo sympatyczna, prawda? Taki uroczy singiel tamtych czasów". (...)
Nie byłoby 40-latka bez Ireny Kwiatkowskiej i jej „kobiety pracującej". Wypowiadane przez aktorkę w każdym odcinku słowa „Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję" weszły do potocznego języka, stając się jednym z najbardziej kultowych cytatów z polskiego kina. Postać „kobiety pracującej" ma pierwowzór w pielęgniarce z „Dzięcioła", którą także zagrała Irena Kwiatkowska. Na planie serialu była bez wątpienia najbardziej doświadczoną aktorką z całej głównej ekipy.
Urodzona w Warszawie 17 września 1912 r., studia aktorskie skończyła jeszcze w przedwojennym PIST (Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej) w 1935 r. (...) Gdyby „40-latek" kręcony był dziś, zapewne jej występ byłby w napisach sygnowany planszą „Ze specjalnym udziałem Ireny Kwiatkowskiej". Zarówno przed „40-latkiem", jak i po nim, była gwiazdą. Ten status dała jej głównie telewizja (w tym reżyserowany przez Gruzę serial „Wojna domowa", a także Kabaret Starszych Panów). Irena Kwiatkowska znana była powszechnie z żelaznego wręcz profesjonalizmu oraz z wymagania tego samego od innych, z którymi przyszło jej pracować. Rolę miała zawsze perfekcyjnie nie nauczoną, ale wręcz rozpisaną - wiedziała, gdzie należy stanąć, kiedy zrobić gest, a kiedy zrobić krok, kiedy mówić wolniej, a kiedy szybciej. Nie tolerowała najmniejszych oznak bylejakości. Scenografka Tatiana Kwiatkowska (zbieżność nazwisk przypadkowa) wspomina, że kiedy źle uszyto kostium dla pani Ireny, ta zdjęła go i wyszła z teatru, informując, że wróci, gdy kostium będzie uszyty prawidłowo.
O tym, że perfekcjonizm aktorki dawał o sobie znać także na planie „40-latka", wspomina Mirella Kurkowska. To dobry moment, żeby wyjaśnić, iż Mirella Kurkowska, autorka, wraz ze swoim mężem Jarosławem, książki „Kardiogram przemian obyczajowych w polskim kinie na progu dekady Gierka", to nie kto inny, jak Mirella Olczyk, czyli druga wykonawczyni roli Jagody Karwowskiej (w odcinkach serialu z lat 1976 i 1977). Kurkowska opowiada, że gdy na planie pojawiała się Irena Kwiatkowska, atmosfera stawała się inna niż zwykle: „Plan był cudowny! Wszyscy występujący tak wspominają te zdjęcia. Aż się wierzyć nie chce i dziś ktoś może pomyśleć, że idealizujemy przeszłość, ale to nieprawda. Tam naprawdę było wspaniałe. Zero nerwów, stresu, cudowna, twórcza atmosfera. Anna Seniuk i Andrzej Kopiczyński - cudowni, zresztą podobnie jak cała ekipa. Ta atmosfera stawała się nieco mniej luźna, gdy na plan wchodziła pani Irena Kwiatkowska. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam, że wynika to z jej dorobku aktorskiego, poza tym była starsza od wszystkich, a do tego zawsze perfekcyjnie przygotowana i skupiona". (...)
Nie wiemy, kim tak naprawdę jest „kobieta pracująca". Nie znamy jej personaliów. Wiemy natomiast, że w każdym odcinku wykonuje inny zawód, w każdym z nich czuje się pewna siebie, choć trudno nie zauważyć, że ta pewność siebie wygląda cokolwiek kuriozalnie, szczególnie w przypadku zawodów, które... nie istnieją. (...)
Z dzisiejszej perspektywy zwraca uwagę pewien wątek zawarty w postaci „kobiety pracującej". Kwiatkowska w tej roli kilka razy pyta rodzinę Karwowskich czy też Karola Stelmacha, na ile lat ją oceniają, a potem wyjaśnia, że ma 32 lata (aktorka miała w chwili kręcenia serialu o 30 lat więcej), i dodaje, że na wygląd trzeba sobie zasłużyć. Trudno jednoznacznie rozsądzić, czy Gruza i Toeplitz drwią sobie tutaj z socjalistycznego mitu „kobiet na traktory", czy szerzej - pokpiwają nieco w ogóle z zawodowych aspiracji kobiet, stawiając tezę, że wytężona praca powoduje szybsze pojawienie się oznak starzenia. Motyw ten może dziś brzmieć nieco mizoginicznie, choć z drugiej strony trudno oskarżać Gruzę i Toeplitza o takie podejście - wszak Magda Karwowska nie jest „kurą domową" - ma wykształcenie i pracuje zawodowo. Nie brakuje i takich interpretacji, że „kobieta pracująca" to po prostu alegoria Polski Ludowej - liczącej sobie w momencie realizacji serialu około 30 lat, pełnej entuzjazmu i niebojącej się żadnych wyzwań, tyle tylko, że czasami samej sobie te wyzwania stwarzającej i przedwcześnie postarzałej, „zużytej" od ich nieustannego pokonywania. (...)
Na Irenie Kwiatkowskiej wypis poświęcony głównym postaciom serialu w zasadzie mógłby się zakończyć. Jednak chciałbym w tym kontekście przywołać jeszcze Zofię Czerwińską (1933-2019), która wcieliła się w Zosię Nowosielską, sekretarkę inżyniera Karwowskiego. (...) „Jurek Gruza, z którym bardzo się lubimy, dając mi tę rolę, bardzo się mitygował, podkreślał, że to się zapowiada na niemalże statystowanie, i twierdził, że nie będzie miał żalu, jeśli odmówię. Ja jednak sobie pomyślałam, że skoro to jest jedyna na całej budowie kobieta, to nie ma innej możliwości - choćby tylko z tego powodu będzie ona postacią zauważalną. Z czasem postać Zosi rozwinęła się, przybył jej nawet ukochany, Zenek Matusik, którego zagrał Wojtek Wiliński. Na podstawie mojej przygody z Zosią z »40-latka« zawsze uczę młodych kolegów, by nie odmawiali epizodów". (...) Talent Zofii Czerwińskiej bez wątpienia uczynił z epizodu Zosi znakomitą rolę, a jej ciągłe proponowanie herbatki - a to dyrektorowi, a to wiceministrowi - zrosło się nierozerwalnie z jej postacią. I to do Zofii Czerwińskiej należy mój ulubiony tekst z całego serialu 40-latek: „Dyrektor się uniósł, a potem upadł" - tymi słowami Nowosielska opowiada Magdzie Karwowskiej przez telefon o zawale serca, któremu ulega Karwowski w ostatnim odcinku serialu.