Recenzent nie powinien, z zasady, zdradzać niczego poza gustem, wiedzą i dobrą wolą. Recenzenci zwykle zaś zdradzają dysgust, niewiedzę i złą wolę (tak sądzą ludzie teatru) wsparte na koturnie besserwiserstwa. Nawet jeżeli czegoś nie wiedzą, tak mataczą, żeby się można było domyślać, iż ich wtajemniczenie jest - ho, ho! - nieporównane. Otóż chcę się zdradzić z czegoś przeciwnego; "Obłędu" Krzysztonia, kiedy stawał się z dnia na dzień szlagierem wydawniczym i towarzyską sensacją, a więc lekturą "obowiązkową", nie przeczytałem. Z dwu powodów: po pierwsze przyjaźniłem się z Krzysztoniem bardzo wiele lat, miałem mnóstwo uroczych, niezapomnianych, przeżytych wspólnie z nim, dni i wieczorów, w Polsce i w Anglii, jego los prywatny kilkakroć wciągał mnie jak wir, zdarzało mi się "ratować" go z morderczych objęć łże-przyjaciół, którzy go dusili, a on o tym nie wiedział, szukając: "prześladowników" nie tam, gdzie oni byli, czyli
Tytuł oryginalny
Obłęd po polsku
Źródło:
Materiał nadesłany
Stolica nr 18