Co z tą ideologią w teatrze? - pyta w pierwszym poniedziałkowym felietonie specjalnie dla e-teatru Marta Cabianka
Kiedyś przedstawienia teatralne w opinii krytyków były dobre albo złe, wybitne albo słabe. Potem ni stąd ni zowąd zaczęto je dzielić na prawdziwą sztukę i tanią publicystykę. Teatr publicystyczny stał się na kilka sezonów synonimem teatru rozpoznającego rzeczywistość i przedstawiającego niewygodne fakty społeczne. Kiedy się nie podobał, a często się nie podobał, do pogardliwego "publicystyczny" dorzucano jeszcze: miałki, doraźny, interwencyjny. Twierdzono, że bije pianę, produkuje szybkie numerki, żeruje na mediach. Czy to jednak krytykom przymiotnik "publicystyczny" się znudził, bo uznali, że jest wyświechtany jak kapota Raskolnikowa, czy może teatr jakoś radykalnie się zmienił, jedno jest pewne: w recenzjach teatralnych pojawiło się nowe wyzwisko. Nie każdy twórca się na nie narazi, nie każdy spektakl można nim obdarzyć, nie każdy teatr może na tę obelgę liczyć. Wiadomo jednak, co trzeba zrobić, żeby nań zasłużyć. Wystarczy t