W konającej wątrobie patriotyzmu trawimy fantazmaty martwych ludzi. Nie wiedzieć czemu, wciąż nienawidzimy Niemców z tekstu Konopnickiej i śnimy chore bajania o Napoleonie, który znów zatrzyma się na jeden dzień w Poznaniu - o spektaklach "Znowu nam się jęła marzyć" w reż. Andrzeja Malickiego i Tomasza Szymańskiego w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie i "27 grudnia" w reż. Filipa Bajona pisze Wojciech Morawski z Nowej Siły Krytycznej.
Obchody dziewięćdziesiątej rocznicy powstania wielkopolskiego na nowo pokazały problem naszego narodowego patriotyzmu. Już nie modlimy się do gnijącego trupa. Pozostało nam jedynie puste truchło, wypchane bestsellerami polskości. Utwierdza mnie w tym zarówno spektakl Filipa Bajona "27 grudnia" zrealizowany za kilka milionów złotych, jak i przedstawienie, czy może raczej odtworzenie pt. "Znowu nam się jęła marzyć" Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, w reżyserii Andrzeja Malickiego i Tomasza Szymańskiego, o którym będzie mowa w tej recenzji. Po obejrzeniu spektaklu gnieźnian można odnieść wrażenie, że archaizmy i odklepywanie "Roty" to jedyna symboliczna Polska, do jakiej mamy dostęp. Tytuł stylizowany na staroć, odsyła w oczywisty sposób do przeszłości. To sny i marzenia ludzi, którzy dawno odeszli, to ich język - mówi nam tytuł odtworzenia. W konającej wątrobie patriotyzmu trawimy fantazmaty martwych ludzi. Nie wiedzieć czemu, wciąż n