(Niepokoje norwidowskie na marginesie "Norwida" w Teatrze Narodowym)
CZYŻBY MODA NA NORWIDA? Nie piszę tu recenzji. Raczej chcę zostawić to, co jest w tym niezwykłym przedstawieniu teatralnego, kompetentnym znawcom teatru (utożsamiać ich, oczywista, nie należy z tymi dziennikarskimi recenzentami, którzy idą zawsze za modą i tylko - jakby rzekł sam Norwid - "...klaskać umieją lub bezcześcić"). To, co piszę, to po prostu kilka refleksji, do jakich pobudził mnie sam spektakl i niektóre o nim wypowiedzi. (Tak się łożyło, że byłem dopiero na późniejszym przedstawieniu, gdy już przez prasę przeszła fala różnych opinii.) Zacznę zaś od wyrażenia drążącego mnie niepokoju. Czyżby moda na Norwida? Moda - to zawsze zjawisko kryjące sporo niebezpieczeństw. Zwalnia ona wielu od rzeczywistego poznania poety. Czyni jego dzieło przedmiotem snobistycznego kultu. Można by rzec, że ubezpiecza od głębszego wniknięcia w tę złożoną i niełatwą spuściznę, która tak wiele lat była jakby na marginesie literatury narodowej