Kiedy oglądałam spektakl Barbary Dobrzyńskiej "Warszawa moich wspomnień", ogarnęła mnie dziwna nostalgia, tęsknota za Warszawą przedwojenną, której przecież nie znałam osobiście - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Jedynie z opowiadań rodzinnych, literatury, poezji, piosenek, spektakli. Moja tęsknota bierze się stąd, że te wszystkie opowieści, piosenki, wiersze przepojone są miłością do Warszawy. Miłością wielką i prawdziwą, bez interesownych czy - jak byśmy dziś powiedzieli - biznesowych podtekstów. Miłością czystą i piękną. Autorzy tych tekstów w swojej twórczości byli wyrazicielami nie tylko własnych uczuć. Identyfikowali się z nimi warszawianie, kochali swoją stolicę w doli i niedoli. Wtedy, kiedy była piękna i nazywana małym Paryżem, gdy po jej ulicach jeździły dorożki, a zimą sanie, jak i wtedy, kiedy spadały na nią bomby, zamieniając ową "paryską" architekturę w gruzy. Wtedy jeszcze bardziej. Powstanie Warszawskie to przecież także dowód miłości. Ta miłość do Warszawy miała również swoją kontynuację po wojnie, kiedy odbudowywano miasto. Owszem, element propagandowy jako narzędzie sowietyzacji kraju robił swoje. Ale ta garstka