O dramatach Przybyszewskiego pisuje się na ogół w tonie protekcjonalno-lekceważącym, traktując je jako relikty biedermeierowskiej epoki, jak krynoliny, bufiaste suknie, wymyślne koafiury. Traktowanie jego sztuk jako teatralnej Desy jest wygodne, bo zwalnia od myślenia. A przecież w tej bardzo nierównej dramaturgii są godne zastanowienia problemy. Ujawnia je ostatnia premiera "Śniegu" w warszawskim Teatrze Kameralnym. Każdy z bohaterów "Śniegu" nosi na dnie serca tęsknotę do rozerwania węzła, który, sam, bądź z pomocą losu, zawiązał. Nie dość tego, "Śnieg" nie jest prostą sumą tych tęsknot, one się nie tylko dodają lecz mnożą przez siebie. Zwierają w - nomen omen - śmiertelnym uścisku. Tadeusz i Bronka są wprawdzie od roku małżeństwem, ale ich wzajemne uczucia są wciąż tak namiętnie i euforycznie manifestowane jak nazajutrz po ślubie. Reagują na siebie z jakąś wybuchową czułością, która obserwatorowi z zewnątrz może się wydać
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Popularny