"Miłość i gniew" Johna Osborne'a w kaliskim teatrze kończy się bardzo ładną sceną Jimmy i Alison oświetleni górnym, punktowym światłem, stoją wtuleni w siebie pośrodku pustego, ciemnego pokoju. Nie mówią już nic, bo i tak powiedzieli sobie zbyt wiele. Słychać tylko muzykę, która z wolna cichnie, a niezwykła para kochanków pogrąża się w ciemności. Taki obraz pozostaje w pamięci długo, zwłaszcza wtedy, gdy poprzedziły go gwałtowne wybuchy gniewu, nienawiści, eksplodującej agresji. Niestety, premierowa publiczność na niedzielnym spektaklu nie zastygła w bezruchu, we wzruszeniu, jakie winno wywołać tych dwoje bezradnych, zagubionych i kochających się ludzi. Finałową scenę przerwały przedwczesne brawa, które - rzecz jasna - były nagrodą za trud młodych aktorów, ale dowiodły także, ze nie wszystko się udało, że twórcy spektaklu nie zdołali pokierować emocjami, i własnymi, i publiczności. Pierwsze "zderzenie z widownią" - jak
Źródło:
Materiał nadesłany
"Ziemia Kaliska"