EN

26.10.2021, 19:25 Wersja do druku

O kwintesencji niespodziewanego

fot. Izabela Rogowska / mat. teatru

"Żeby umarło przede mną" Martyny Lechman w reż. Darii Kopiec w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Anna Jazgarska, członkini Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Pierwsze fragmenty przedstawienia Darii Kopiec angażują nas, widownię, do pozornie wesołej i beztroskiej zabawy „w gapienie się”. Piątka (jeszcze bezimiennych) bohaterek i bohaterów (Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Beata Niedziela, Adrianna Jendroszek, Wojciech Kowalski, Marcin Borchardt) sprawdza, jakie emocje i gesty (współ)towarzyszą temu rodzajowi patrzenia, a także jak zmieniają się one w zależności od zajmowanej w akcie gapienia się perspektywy – czynnej bądź biernej. Cała zabawa szybko jednak traci pozory niewinności i ujawnia swój rzeczywisty charakter: kłopotliwego dla swoich uczestników i uczestniczek połączenia ciekawości oraz podglądactwa. A może czegoś więcej? „(…) gapienie się, w swojej kwintesencji, to czas, jakiego potrzebuje nasz mózg, żeby nadać sens temu, co niespodziewane”.

Te słowa wypowiedziała Jeanne McDermott, bohaterka książki Rosemarie Garland-Thomson „Gapienie się, czyli o tym, jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym”. Garland-Thomson jest prekursorką kulturoznawczych studiów o niepełnosprawności, zaś McDermott – matką syna z Zespołem Aperta i osobą, która, parafrazując jej własne słowa, doświadczyła i doświadcza nieustająco samej kwintesencji niespodziewanego. Podobnie, jak bohaterka przedstawienia Darii Kopiec. Nieznośna, niekomfortowa zabawa w gapienie ma nas niejako przygotować do spotkania z jej historią, tę samą funkcję pełnią następujące później statystyczne wyliczenia, portretujące liczbami spotkanie „statystycznej singielki” i „statystycznego singla”. Piątka zajmujących sceniczną przestrzeń postaci rzeczowym tonem wyciąga średnią z losów polskich par, budując kontekst zdumiewającej wręcz przypadkowości doświadczenia, które stało się udziałem Beaty (Beata Niedziela). A owym doświadczeniem jest życie z Jusią (Adrianna Jendroszek), córką z Zespołem Retta.

Scenografia Matyldy Kotlińskiej i kostiumy Patrycji Fitzet budują na scenie rzeczywistość miękką, łagodną, niemal czułą w swojej przyjemnej dla oka kolorystyce i fakturowości. Pastelowe światło, gumowe, pokaźnych rozmiarów piłki, luźne kroje strojów w stonowanych barwach, wreszcie – ciepło drewnianego stołu i krzeseł; wszystko to tworzy bezpieczny, pozbawiony dwuznacznych zakamarków świat. Pierwsze fragmenty przedstawienia – zabawa w gapienie się i statystyczne wyliczanki – zbierają bohaterki i bohaterów w zgraną niemal synchronicznie i sprawiedliwie współdziałającą grupę. Kolejne partie spektaklu przypieczętowują niejako tę (mikro)społeczną zgodność – w scenie porodu (w świetnej choreografii Heleny Ganjalyan) wszystkie postaci współdzielą to samo, skrajnie trudne doświadczenie. Te same gesty, ruchy, ten sam wysiłek, ta sama praca ciała.

„Póki nie było diagnozy, wszyscy żyliśmy nadzieją” – transgresyjna w swoim najgłębszym sensie fraza zmienia bezimienną postać graną przez Beatę Niedzielę w Beatę, matkę dziewczynki, która rozwija się inaczej, niż jej rówieśniczki i rówieśnicy. A inności tej nie potrafią, mimo najszczerszej chęci i największych wysiłków, zinterpretować rodzice; nie są w stanie wytłumaczyć jej specjaliści. Stwarzająca Beatę fraza ma też inne, kluczowe dla scenicznej rzeczywistości, konsekwencje – pod jej naporem rozpada się niespodziewanie sprzężona dotychczas ściśle i niepodzielnie społeczność, a z tej nieoczekiwanej katastrofy wyłaniają się zdefiniowani biograficznie bohaterowie i bohaterki: rodzina Beaty i Jusi, specjaliści pracujący z dziewczyn(k)ą, bliżsi i dalsi znajomi domu. Świat traci swój dotychczasowy, ściśle demokratyczny charakter. Przestrzeń wokół Beaty wyludnia się, wycisza. Bohaterka zostaje sama, a kojący charakter scenicznej przestrzeni staje się poniekąd bezpiecznym tłem, amortyzującym i rozbrajającym ciężar zainicjowanej przez kobietę narracji.

Ta zaś, zbudowana przez Martynę Lechman na podstawie jednego z reportaży Jacka Hołuba, czyni z koszalińskiego Żeby umarło przede mną opowieść skupioną niemal wyłącznie na namacalności codziennego świata Beaty, matki dziecka niezdolnego do samodzielnej egzystencji. Płynąca ze sceny narracja operuje bardzo klarownym, chronologicznym wobec linii losów Beaty i Jusi językiem, który co rusz sygnalizuje zespolone z losami rodziny tematy społeczne, nigdy jednak nie przechodząc na stronę czystej publicystyki. Lechman i Kopiec umiejętnie rozkładają wszystkie budujące spektakl akcenty, przez cały niemal czas utrzymując swoje dzieło w ramach oniryczno-naturalistycznej historii, w której tragizm miesza się z dowcipem, a rozpacz ze śmiechem. Brutalnej, budzącej sprzeciw historii wadliwego systemu, braku pomocy i perspektyw towarzyszą tutaj sceny dokumentujące, tak po prostu, rodzinne szczęście, czułość, celebrację drobnych momentów całkiem (nie)zwyczajnego życia. Żeby umarło przede mną to też opowieść o formowaniu się tożsamości – o samostanowieniu się kobiety, która nie jest w stanie oddzielić się od wymagającego nieustannej uwagi dziecka. Ale i o ustanawianiu się swoistej suwerenności także i tego dziecka – dziewczynki, a później młodej kobiety, która eksploruje świat swoim własnym, enigmatycznym dla otoczenia językiem.

Przedstawienie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie jest jednym z najciekawszych wystawień polskiej dramaturgii współczesnej w ostatnim (nienaturalnie przez pandemię poprzerywanym i wydłużonym) sezonie teatralnym. Żeby umarło przede mną to przedstawienie świetnie zagrane (w tej znakomitej pracy zespołowej najmocniej w pamięć zapada rola Beaty Niedzieli), interesujące pod względem nienachalnej, przemyślanej formy, która tworzy kształt spajający interesujący ruch sceniczny (znakomita praca Heleny Ganjalyan), świetną scenografię (kolejna w sezonie interesująca praca Matyldy Kotlińskiej) oraz podbijającą emocje, niezwykle celną w warstwie znaczeń muzykę (wyśmienita ścieżka dźwiękowa Teoniki Rożynek). To spektakl niezwykle dosadny, radykalnie opowiadający o sprawach(p)omijanych, niedopuszczanych do oficjalnego dyskursu, ale też i pozostawianych na marginesie rzeczywistości ze względu na nieustanny brak odpowiednich narzędzi – poznawczych, językowych. To znakomicie przemyślany, poruszająco wręcz empatyczny teatralny moment, który pozwala nam się „pogapić”. Daje czas, na współodczucie i nadanie sensu temu, co tak bardzo nieznane i niespodziewane.

Martyna Lechman ŻEBY UMARŁO PRZEDE MNĄ. Reżyseria: Daria Kopiec, scenografia: Matylda Kotlińska, choreografia: Helena Ganjalyan, muzyka: Teaoniki Rożynek. Premiera w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie 19 września 2020.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne