Kiedy pisząc niedawno o Boy'u przyrównałem "Słówka" do "Wesela", oczekiwałem protestów. Tymczasem nikt się nie oburzył i prawie wszyscy przyznali mi rację. Toteż wcale bym się nie zdziwił, gdyby za lat pięćdziesiąt któryś z naszych Iblowskich wnuczków napisał uczone dzieło: "Teatr Gałczyńskiego na tle epoki" i dowiódł, że "Zielona gęś" była najwybitniejszym zjawiskiem dramatycznym pierwszego dziesięciolecia po wojnie. "Zielona gęś" spłata jeszcze niejednego figla. Nie tak dawno nawet najwięksi entuzjaści Gałczyńskiego mówili o elitaryzmie tego najmniejszego teatrzyku świata i o jego inteligenckich smaczkach. I oto w naszych oczach "Zielona gęś" staje się nagle łatwa, zrozumiała i czytana, po brzegi nasycona współczesną treścią i - o mądry osiołku Porfirionie - realistyczna. Gdyby tak pięć lat temu spytać, jaki utwór bardziej jest realistyczny: "Dymiący piecyk" Gałczyńskiego czy tez sztuka w trzech aktach Leona Pasternak
Tytuł oryginalny
O Grotesce (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Przegląd Kulturalny nr 7