"Znowu szeleszczą zbutwiałe afisze
I lekko pachnie skórką pomarańczy,
I sąsiad, jak z letargu stuletniego
Ockniony, do mnie się odzywa tak:
"Szaleństwem Melpomeny umęczony,
Pragnę w tym życiu już tylko spokoju.
Póki widzowie - szakale nie przyszli,
Aby rozszarpać Muzę - wyjdźmy stąd!"
- O, gdyby ujrzał Grek igrzyska nasze!... "
(Osip Mandelsztam, "A więc
już nie zobaczę sławnej Fedry",
przeł. Maria Leśniewska)
Nieszczęścia chodzą po ludziach. Nawet i po tych, którzy jak Nadieżda i Osip Mandelsztam dawno już odeszli z tego świata. O ich powtórny, tym razem wspólny pogrzeb, zadbała autorka i reżyserka pierwszej w tym sezonie premiery w Teatrze Starym - Romana Próchnicka. W smutnym obrządku dzielnie sekundowała jej wykonawczyni monodramu - Elżbieta Karkoszka. Zastanawiając się nad kryteriami doboru tych właśnie ofiar, znajduję kilka hipotetycznych przyczyn. Może autorka chciała po prostu WYWOŁAĆ DRESZCZYK EMOCJI Postanowiła więc dokonać adaptacji słynnych samizdatową sławą wspomnień żony największego rosyjskiego pisarza XX wieku, prześladowanego i prawdopodobnie zamordowanego przez ludzi Stalina. Jeżeli tak było, to autorka pomysłu nie wzięła pod uwagę szybko upływającego czasu. Spektakl, który jeszcze trzy lata temu byłby drobną sensacją polityczną, dziś zniechęca swoją wtórnością. W zalewie wspomnień, relacji i historycznych odkryć