Z Maneta wynika, że życie na ziemi nie jest najweselsze, a człowiek to istota zła, okrutna i w dodatku nie najmądrzejsza. Aby zaś tę tezę udowodnić autor "Jednookiego" (także "Mniszek" granych przed paru laty w Teatrze Współczesnym) przeprowadza taki oto sceniczny dowód.
Trzech mężczyzn, łotrów i rzezimieszków czeka w więzieniu na śmierć na arenie. Istnieje szansa na ocalenie dwu z nich. Wystarczy, że jeden ze skazańców dobrowolnie pójdzie w paszcze lwów, aby mogły odbyć się igrzyska, na które czeka tłum, a inni będą wolni. Cumulus (Andrzej Hrydzewicz) nie chce się poświęcić, nie ulega ani fizycznej, ani moralnej presji. Wtedy władza zza więziennego muru obiecuje dobrowolnemu skazańcowi spełnienie przed śmiercią wszystkich marzeń. Tej obietnicy ulega Tibulus (Witold Pyrkosz) i otrzymuje w zamian za decyzję wszelkie ziemskie rozkosze: stół pełen wykwintnego jadła, królewskie odzienie, pałacowe wnętrze, możliwość tworzenia dzieł sztuki, wreszcie piękną dziewczynę. Ale po tych doznaniach, po przekonaniu się, jak to na ziemi może być dobrze, Tibulus nie chce umierać. I wtedy pojawia się Jednooki (Erwin Nowiaszak). On poświęci się za trójkę rzezimieszków, pójdzie dobrowolnie na arenę. Dlaczego? Tort