Staram się wyobrazić sobie postać Edmunda Wiercińskiego, taką jaką zapamiętałem z teatru, z narad, dyskusji, spotkań. Jego sylwetkę, sposób poruszania się i mówienia. Jego oczy, o których tyle razy powiedziano, że były "płomienne". Jego uśmiech, w którym - w jemu tylko właściwy sposób - jakaś gorycz i melancholia stapiała się z pogodą, z czymś nawet, co można by określić jako "naiwne" i "dziecięce". Nie należałem do kręgu jego bliskich. Nasze kontakty miały charakter oficjalny, półoficjalny, lub też przelotnie towarzyski, to znaczy taki, który pozwala na dotykanie spraw, nazwanych przez Witkacego "istotnymi" ale nie dopuszcza, aby się w nie zbytnio zagłębiać. Moje wrażenia mogły więc być powierzchowne. Kiedy jednak - dla zbudowania sobie obrazu postaci - próbowałem je uzupełniać wiadomościami o twórczości i działalności scenicznej Wiercińskiego, wszystko zgadzało się nad podziw. Niewielu chyba znałem i znam ludzi, których wyg
Tytuł oryginalny
O Edmundzie Wiercińskim
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr 1968 nr 5