Kiedy zastanawiam się nad tym, co zrobił nasz teatr w ciągu dziesięciolecia, aby pokazać nowego, ciekawego, prawdziwego Fredrę przychodzą mi zawsze na myśl przykłady inscenizacji "Męża i żony" i "Zemsty" Korzeniewskiego, "Dożywocia" Zawistowskiego, "Ślubów panieńskich" Wiercińskiej. Z prób bardziej dyskusyjnych: "Zemsta" Szletyńskiego czy "Śluby" Krzemińskiego. Chronologicznie rzecz biorąc, śląskie "Dożywocie" było próbą dość wczesną (początek 1952 r.). I kiedy Teatr im. St. Wyspiańskiego ze Stalinogrodu zjechał w czerwcu na swe arcypożyteczne gościnne występy do stolicy, jego "Dożywocie" miało za sobą już około 200 przedstawień. Toteż zdziwiłem się trochę, że Krystyna Berwińska pisząc w "Nowej Kulturze" o gościnie Śląskiego Teatru ("Początki trudne i dobre" - Nr 28, 1954) potraktowała to przedstawienie "ahistorycznie". Zresztą mniejsza o to. Bo choć fakt ten mógł wpłynąć na ocenę, nie jest to sprawa zasadn
Tytuł oryginalny
O Dożywociu - polemika nie z teatrem
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 19