Przed premierą Cyganerii w stołecznym Teatrze Wielkim 30 marca można było w jednej z gazet przeczytać sprawozdanie z konferencj i prasowej, a w nim m.in. obwieszczenie, że "trio Treliński-Kudlićka-Kord odkurza operę Pucciniego", a dalej zapowiedź reżysera, iż pragnie "odejść od... paryskiej cepeliady, kankanów i szampanów", a cała historia "przeniesiona została w dzisiejsze czasy". Poza tym "bohaterowie Trelińskiego nie będą epatować obdartym odzieniem"... To rzeczywiście rewelacja. Nigdy bowiem nie słyszałem, aby to popularne arcydzieło operowe było ramotą pokrytą kurzem (zapomnienia?) i wymagało odnowicielskich zabiegów. Nie ma też w nim "kankanów" (rzecz dzieje się w czasach Ludwika Filipa, a kankan zawojuje Paryż dopiero z nadejściem epoki drugiego Cesarstwa), szampana zaś jest tyle tylko, ile go na skromne poddasze zdoła przynieść muzyk Schaunard, któremu udało się szczęśliwie zarobić trochę grosza. Poza tym artyści, pędzący cyga�
Tytuł oryginalny
O Cyganerii na cztery ręce
Źródło:
Materiał nadesłany
Ruch Muzyczny nr 9/30.04