Spektakl, w którym zlewa się dystans wobec historii, magia teatru i pasja jego tworzenia. Oby ta ostatnia nigdy nie ucichła - o "Brygadzie Szlifierza Karhana" w reżyserii Remigiusza Brzyka w Teatrze Nowym w Łodzi pisze Marta Olejniczak z Nowej Siły Krytycznej.
Wiadomość o przygotowaniach do "Brygady Szlifierza Karhana" przyjęłam zwyczajnie. Moja pamięć o komunizmie i socrealizmie jest niepełna. Wypełniają ją raczej opowieści innych o kolejkach, towarach reglamentowanych i kartkach na żywność. Historia żyje w stemplach cenzury, próbach wyjazdu za granicę, odkładanych na półki taśmach filmowych. Pochody pierwszomajowe powracają w starych kronikach filmowych, w których rytm pracowników, podbija marszowa muzyka. Pierwsze strony "Trybuny Ludu" znam jedynie z podręcznikowych przedruków. Dlatego idee dotyczące tzw. wymowy spektaklu, które pojawiły się na długi czas przed jego premierą, wydały mi się burzą w szklance wody. A posądzanie realizatorów o próbę szerzenia myśli, w której to kapitalizm zwalczany jest za pomocą socjalizmu lub odwrotnie, uznałam za nadgorliwość. Oczywiście od historii uciec się nie da. Tym bardziej, że 12 listopada 1949 roku Teatr Nowy w Łodzi pod wodzą Kazimierza Dejmka