Béjart Ballet Lausanne nie wydaje się przytłoczony legendą swego mistrza. Jest zespołem młodym, radosnym i z przyszłością - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Kiedy ponad trzy lata temu umarł Maurice Béjart, tancerze z Lozanny znaleźli się w trudnej sytuacji, jak każdy zespół podporządkowany jednemu artyście. Stali się, co prawda, spadkobiercami jego choreografii, które chciałoby mieć w repertuarze wiele kompanii baletowych świata. Ale rola strażnika tradycji bywa niebezpieczna. A jednak grupie nie grozi chyba artystyczny marazm. Béjart Ballet Lausanne, który od Warszawy rozpoczął występy w Polsce, na scenie prezentuje się jak przed 15 laty, kiedy był u nas. To zespół ludzi młodych, w tańcu emanujących radością i pozytywną energią, choć oglądamy inne pokolenie. Dawny solista Gil Roman jest dyrektorem, pierwsze role przejęli wyrazisty Julien Favereau czy zjawiskowa Elisabeth Ros o ciele tak elastycznym, jakby pozbawionym kości. Młoda wydaje się też sama sztuka Béjarta. Balet "To, co mówi mi miłość" wywołuje równie silne wrażenia jak wtedy, gdy powstał, 37 lat temu. W genialny sposób przeł