EN

4.07.2007 Wersja do druku

Nowa republika spłyciarzy

Teatr to nie kopia ulicy, tylko metafora, gra wyobraźni, subtelny proces aktorskiej transformacji poddany rygorom kompozycji, to także poszukiwania nowego języka, czyli środków wyrazu dalekich od banału, by pokazać człowieka w powiększeniu. Niestety recenzenci wysokonakładowych gazet kochają (a także gorliwie lansują) teatr dający się opisać językiem politycznej poprawności i sloganów politycznych - pisze Elżbieta Baniewicz w dyskusji o krytyce teatralnej podjętej przez Dziennik.

Poraziła mnie w niedawnej "Polityce" relacja Adama Krzemińskiego z berlińskiej premiery "Wallensteina" [na zdjęciu] w reżyserii Petera Steina pod tytułem "Kolubryna wykształciuchów". Sławny twórca wystawił trylogię Fryderyka Schillera z sukcesem, skoro na dziesięciogodzinne przedstawienie grane w namiocie obok browaru Kindla w nie najlepszej dzielnicy Neukólln znajduje publiczność. I to jaką! Mówi się o desancie wielkomieszczańskiej niemieckiej kultury. Niektórzy przychodzą z egzemplarzami sztuki, czasem pisanymi szwabachą, i śledzą każdy wers. Rzecz u nas nie do pomyślenia, nigdy nie mieliśmy tak wykształconej publiczności. A za chwilę nie będziemy mieli aktorów zdolnych jak Klaus Maria Brandauer do wypowiedzenia kilometrów romantycznych tyrad. O reżyserze, który by zapanował nad takim materiałem literackim i nie przykrawał go do publicystycznego hasła z gazety, tylko zaufał słowom poety, nie ma co wspominać. A przecież stary mistrz wykona

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Nowa republika spłyciarzy

Źródło:

Materiał nadesłany

Dziennik nr 153/03.07

Autor:

Elżbieta Baniewicz

Data:

04.07.2007

Wątki tematyczne