"Inteligenci" Marka Modzelewskiego w reż. Wojciecha Malajkata na Scenie Spektaklove w Warszawie. Pisze Kalina Zalewska w Teatrze.
Spektakl Malajkata sprytnie obchodzi bokiem racje jednej ze stron, czyniąc z Bożeny postać na poły komediową, a że grają Agata Kulesza - to powodów do śmiechu jest sporo. Reżyser robi z Inteligentów komedię charakterów, osłabiając nieco kwestie społeczne. Podkreśla je w inny sposób.
Mała Warszawa to nowe teatralne miejsce w dawnej Fabryce Trzciny, która kilka lat temu wyprowadziła się z Otwockiej 14. Przedsięwzięcie Wojciecha Trzcińskiego zyskało markę, oswajając stołeczną Pragę dla kultury. Przyzwyczaiło widownię do ambitnych koncertów (sygnowanych przez Tomasza Stań-kę czy Leszka Możdżera) i nietypowych spektakli, na które zarabiano, wynajmując przestrzeń na imprezy komercyjne.
Nowy właściciel utrzymał zasadę działania, ale Mała Warszawa preferuje lekki repertuar. Stanowią go najczęściej francuskie komedie, w których grają znani aktorzy. Dobrze się kłamie w reżyserii Marcina Hycnara, według scenariusza udanego filmu Paola Genovesego, stanowi w tej ofercie ambitny wyjątek, także ze względu na precyzyjną reżyserię (spektakl wygrał właśnie Festiwal Komedii Talia). Z jednej strony przypomina to pomysł Romualda Szejda, wystawiającego niegdyś na Scenie Prezentacje kameralną francuską dramaturgię, a od wielkiego dzwonu scenariusze Bergmana (dumą były Sceny z życia małżeńskiego z Marią Pakulnis i Krzysztofem Kolbergerem). Z drugiej strony Mała Warszawa spełnia po prostu rolę Teatru Komedia, usytuowanego na praskim brzegu. Ma być przede wszystkim śmiesznie.
To inicjatywa obrotnych producentów, którzy zdobyli i ugruntowali pozycję na teatralnym rynku. Produkują spektakle grane w całej Polsce, wygląda jednak na to, że sala na Pradze może stać się ich portem docelowym. Zwłaszcza że przedstawienia sprzedają się jak świeże bułeczki, a bilety kosztują tyle, ile w Narodowym i Kwadracie. Nowy model funkcjonowania niesie oczywiście pewne niebezpieczeństwa. Podstawowym jest brak dyrektora kompetentnego w dziedzinie reżyserii i wspólnie z kierownikiem literackim wybierającego repertuar, a więc nadającego ton i szlifującego poziom. Problemem może stać się komercjalizacja przedsięwzięcia. Jest to też, podobnie jak w Prezentacjach, teatr bez stałego zespołu, kompletujący obsadę na konkretne przedstawienia, co ma swoje dobre i złe strony, jednak to zupełnie inna formuła niż dyrektorska. Decyduje tu po trosze producent, a po trosze reżyser przedstawienia. Jak jest w Małej Warszawie, kto w istocie rządzi?
Najnowsza premiera wprowadza do repertuaru kolejny ambitny tekst, w dodatku rodzimy. Wojciech Malajkat zaproponował Inteligentów Marka Modzelewskiego z Izabelą Kuną, Agatą Kulesza i sobą samym, czyli w gwiazdorskiej obsadzie, z młodym Maciejem Łączyńskim (na zmianę z debiutującym Maciejem M. Tomaszewskim). Prapremierę dramatu wyreżyserował Robert Talarczyk w Teatrze Śląskim, potem, za sprawą Cezarego Niedziółki, w Wybrzeżu wystawił Inteligentów Radosław B. Maciąg. Warszawska premiera, jako trzecia z kolei, odbyła się na Otwockiej. Tekst Modzelewskiego może konkurować z dobrymi serialami i filmem - dialog toczy się wartko, a dotyczy podziałów społecznych, więc jest nawet nazbyt aktualny.
W spektaklu Talarczyka spór między dwoma stronami - wielkomiejskimi inteligentami Anną i Szczepanem oraz Bożeną, gorzej wykształconą siostrą Anny - potraktowany został poważnie i rozegrany w całej okazałości, a na scenie zademonstrowano obie racje i zmagania między nimi, wskutek czego mieliśmy do czynienia z kameralnym dramatem. Przedstawienie Malajkata zaś sprytnie obchodzi bokiem racje jednej ze stron, czyniąc z Bożeny postać na poły komediową, a że gra ją Agata Kulesza - to powodów do śmiechu jest sporo. Izabela Kuna podkreśla natomiast silny charakter, a przy tym bystrość i inteligencję głównej bohaterki, u której mąż i znany redaktor zarazem bierze ukradkiem korepetycje z pisania. Ponieważ Malajkat wyposaża go w rodzaj zabawnej nieporadności, przechodzącej czasem w kabotyństwo (aktor ma predylekcje do takiego emploi), wychodzi na to, że adwersarze Anny sami się ośmieszają, oddając pole, ona zaś dominuje (i w gruncie rzeczy ma rację). Tresura politycznej poprawności, jakiej poddaje otoczenie, schodzi na drugi plan. Reżyser robi z Inteligentów komedię charakterów, osłabiając nieco kwestie społeczne.
Podkreśla je w inny sposób. Już w początkowych partiach spektaklu Malajkat dał publiczności sygnał, którego dotąd (do czasu Klątwy Olivera Frljicia) nie wysyłano. Zażartował z sakramentu (młodszy syn bohaterów przystępuje do pierwszej komunii), wykonując drobny gest, co zresztą, wplecione w dialog z partnerką, odnosiło się do jej uprzedzeń. Mniej więcej pół godziny później widownia odpowiedziała aktorowi. Izabela Kuna poprosiła scenicznego męża, by kupił wino na kolację, wymieniając gatunki i liczbę butelek, a publika podchwyciła to, by zbratać się z ulubieńcami we wspólnym problemie, czego się napić. Nieoczekiwane, żywe zainteresowanie akurat tą kwestią, kiedy na scenie porusza się istotniejsze tematy, zaburzyło akcję. Malajkat „ugotował się" i dopiero po chwili aktorzy odzyskali panowanie nad salą.
Iskra między sceną i widownią przeskakuje błyskawicznie, a nadany sygnał rzadko pozostaje bez odpowiedzi. Malajkat ośmielił publiczność, a ta ujawniła rzeczywiste tęsknoty. Słoma wyszła z butów warszawiakom, ale to się zdarza nowoczesnemu elektoratowi. Z jednej strony można cieszyć się, że tak się świetnie rozumiemy, wyposzczeni po długiej pandemii, z drugiej - gest aktora świadczy o tym, że Mała Warszawa to teatralny klub, w którym możemy spotkać się z dużą swobodą, i to proponowaną ze sceny. Trochę inaczej niż na przykład we Współczesnym, gdzie grany jest Wstyd Modzelewskiego, też w reżyserii Malajkata. Dużo się tam ryzykuje, ale nie przekracza granic.
Wojna karnawału z postem trwa nie od dziś, ale obecnie walczymy w każdej sprawie i na każdym poziomie, także instytucji publicznych i władz samorządowych. A teatr jest oczywiście odbiciem społecznego porządku i areną tych zmagań. Czy zatem dziwić się aktorowi, że składa deklarację? Że „robi oko" do swoich i wysyła sygnał? Jeżeli tak, to dlatego, że odnosi się w ten sposób nie do grzechów Kościoła, nie do zakłamania niektórych hierarchów - ale do sakramentu, czyli sfery sacrum. Jednak co innego jest może istotniejsze. Żart, który jeszcze niedawno byłby na scenie nie do pomyślenia, funkcjonuje obecnie jak emblemat - antyklerykalny wtręt, z pomocą którego sygnalizuje się polityczne sympatie. To także sympatie granych bohaterów, ale nie oszukujmy się - nie tylko ich.
Wracając jednak do charakteru warszawskich scen i dylematów, jakie niesie model producencki, trzeba docenić profesjonalizm Katarzyny Fukacz i Damiana Słoniny, którzy zdobyli w stolicy ważny przyczółek. Rzucili wyzwanie takim kolosom jak Teatr Kwadrat i Teatr Komedia, dotowanym przez miasto. Główna nagroda na ważnym krajowym festiwalu czy wystawienie tekstu Modzelewskiego to dowody ich ambicji i prób dźwigania teatralnej sceny Małej Warszawy coraz wyżej. Ale to także zasługa współpracujących z nimi artystów, wśród których jest Wojciech Malajkat, rektor Akademii Teatralnej, a zarazem były dyrektor Teatru Syrena, Marcin Hycnar, dyrektor łódzkiego Jaracza i występująca w oscarowych produkcjach Agata Kulesza. Wszyscy z doświadczeniami w oprawianiu komedii i poszukiwaniu w tym zakresie nowych form wyrazu. Wciąż oczywiście, by podziwiać talent aktorki, lepiej wybrać się na Merylin Mongoł Nikołaja Kolady w reżyserii Bogusława Lindy (spektakl wrócił właśnie do repertuaru Ateneum, choć niestety bez Marcina Dorocińskiego). Kulesza prezentuje w nim cały wachlarz możliwości, a partnerzy - Olga Sarzyńska, Wojciech Brzeziński i Dariusz Wnuk - dzielnie jej sekundują. Zmiany nastroju od dramatu do farsy, śpiew, fantastyczne wykorzystanie kostiumu - pokazują atuty artystki i skłonność do rozwiązań komediowych, zdecydowanie mniej eksploatowanych w filmach i serialach z jej udziałem niż w teatrze. Do Ateneum Małej Warszawie daleko, ale nie lekceważyłabym nowej sceny. Jeśli utrzyma wymienionych współtwórców przy sobie, to jeszcze o niej usłyszymy.
Czterdzieści lat temu dyrektor Szejd, z pomocą Hanny Baltyn, sprowadzał nad Wisłę zachodni repertuar, dając kolegom po fachu materiał na kreacje (sam wszakże z pierwszego zawodu był aktorem i świetnie czuł, o co chodzi). Wydaje się, że Linda, Malajkat i Hycnar, znakomici aktorzy z sukcesem zajmujący się reżyserią, kontynuują tę tradycję. Nikt tak nie zrozumie aktora jak drugi aktor?