"Nosorożec" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Premiera "Nosorożca" nie była planowana jako komentarz do warszawskiej ulicy w dniu Święta Niepodległości. Ale jak bywa w teatrze, to, co za progiem, gwałtownie aktualizuje teksty. Epidemia nosorożycy (jak nazywa wirus zdziczenia tłumacz Piotr Kamiński) szerzy się, zbierając zatrute owoce, nie pierwszy zatem raz tragikomedia Ionesco objawia hiper-realistyczne oblicze. Artur Tyszkiewicz miał więc wyczucie czasu, nawet jeśli wspomniany zbieg okoliczności pracował na jego korzyść. Ale przede wszystkim miał pomysł, który sprawił, że sztuka sprzed pół wieku osadziła się bez trudu we współczesnych realiach. Już początek, kiedy para bohaterów dialoguje w typowy dla Ionesco paradoksalny sposób, a dialog odbywa się za pomocą SMS-ów, sprawia, że znajdujemy się w typowej sytuacji charakteryzującej dzisiejszą komunikację. Co więcej, nieco zwietrzałe już dowcipy dzięki temu zabiegowi odzyskują świeżość. Przedstawienie rozgrywa się w przestrzeni