Jeśli jest weekend, to jesteśmy na premierze - tak można powiedzieć przez ostatni miesiąc, a to jeszcze nie koniec. Tym razem zjechałam do Opery Krakowskiej na Normę - pisze na swoim blogu Dorota Szwarcman.
Przedstawienie bez ekscesów, w symbolicznych - jak to u Laco Adamika i Barbary Kędzierskiej - dekoracjach, w pierwszych i ostatnich scenach z czarnym obeliskiem pośrodku (co wywołało u mnie uśmiech, nieodparcie kojarząc się z powieścią Remarque'a Czarny obelisk i z tym, co z owym obeliskiem się działo). Ominięto oczywiście sztafaż historyczny, a druidzi przebrani byli (przez Marię Balcerek) za jakąś ekipę z Wiedźmina czy czegoś podobnego, w każdym razie z dziedziny fantasy. Dość sprytnie rozwiązano finałową scenę płonącego stosu, ale nie będę zdradzać tym, co może się jeszcze wybiorą. Można więc było skupić się na muzyce, a zwłaszcza na śpiewie. W wywiadzie w programie i reżyser, i dyrygent Tomasz Tokarczyk przyznali, że wystawili Normę przede wszystkim dla tutejszej primadonny, Katarzyny Oleś-Blachy. Początek nie był bardzo udany: solistka zaczęła głosem zmęczonym, z czymś na kształt chrypki, i już z lekka się przestraszyłam,