"Loretta" w reż. Roberta Glińskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze
Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Robert Gliński postanowił z przygnębiającej sztuki o niemożliwości emancypacji zrobić sprawną farsę. Wyszło świetnie. Czy kolejnym wyzwaniem będzie przerobienie "Zemsty" na czeski teledysk w stylu "Jożina z bażin"? Teatr Powszechny od początku nowej dyrekcji konsekwentnie wprowadza w życie amerykański stereotyp prowadzenia teatru: dostarcza ludziom to, czego oczekują. Pompa, zabawa, realizm, psychologizm, trochę erotyki, trochę znanych twarzy. Czasem lekkie (precz z dosłownością wykraczającą poza political correctness!) odniesienia polityczne czy społeczne. A nawet jeśli sztuka prowokuje do mniej oczywistych odczytań - nie szkodzi. Da się to jakoś przed publicznością ukryć. Realizacja "Loretty" jest tego najlepszym przykładem. Sztuka Walkera, kanadyjskiego dramaturga i scenarzysty (autora m.in. popularnego serialu "Na południe"), to po "Czarownicach z Salem" Arthura Millera kolejny odcinek z cyklu "How american we can be?" (w drodze "Słoneczni