Trudno wyobrazić sobie dziś warszawski teatr bez Krzysztofa Warlikowskiego. Bez jego spektakli: prowadzonych po mistrzowsku, wnikliwych, intymnych, docierających do najdelikatniejszych zakamarków człowieka. Kandydatem do "Wdech" mógł być zresztą już od kilku sezonów. Dlaczego teraz?- uzasadnia Dorota Wyżyńska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Rok 2007 był dla niego bardzo sprzyjający. "Krum", który wciąż dojrzewa i nabiera nowego blasku, objechał pół świata: od Paryża i Lizbony po prestiżowy festiwal Bam w Nowym Jorku. "Dybuka" oglądali widzowie m.in. w Argentynie. Wydarzeniem była warszawska premiera "Aniołów w Ameryce" Tony'ego Kushnera. Warlikowski sięgając po ten dwuczęściowy dramat rozgrywający się w Ameryce lat 80. w środowisku gejowskim, pokazujący zakłamanie społeczne i polityczne tłumaczył: - Mam ogromną przyjemność mówienia tego wszystkiego właśnie tu w Polsce, powinno się to wykrzyczeć na dworcu albo w metrze. "Warlikowski, który jest Polakiem, nie przypadkiem w 2007 roku wystawia sztukę, w której homofobia, antysemityzm i konserwatyzm religijny są sprawami nadrzędnymi. Te sześć godzin snu to nie jest coś do podziwiania , tylko czerwone światło w samym środku rzeczywistości jego kraju" - pisał recenzent "Liberation" po pokazie "Aniołów w Ameryce" na festiwalu w