Ostatni czyn Janusza Palikota, którego nazwisko nie zdradza wprawdzie hrabiowskich korzeni, choć wzniosłością swą daleki zapewne "wybrykowi" Lutra wzbudził we mnie pewną refleksją nad istotą polskiego szlachectwa - pisze Michał Centkowski w felietonie dla e-teatru.
Wciąż i nieustannie pełen jestem podziwu dla oryginalności interpretacji różnorakich pojęć w Najjaśniejszej RP, w szczególności świeckości państwa. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, tę prawidłowość, na którą w czarujący sposób, wspominając o biciu cepami zwróciła uwagę Monika Strzępka. Prawidłowość ta dotyczy selektywnej natury pamięci zbiorowej Polaków, którzy widzą siebie wyłącznie spadkobiercami tradycji bielonych dworków, romantycznych pojedynków, słowem polski szlacheckiej. Nawet jeśli cytując hrabiego Ponimirskiego zarówno "twarz ich jak i nazwisko zdradza, że są ludźmi z gminu", a jedyną szarżą, w jakiej mogli brać udział ich przodkowie dowodził Jakub Szela. Przyjęło się bowiem sądzić, iż spadkobiercy tej tradycji winni ślepo i bezmyślnie wspierać instytucję życia religijnego. Podczas, gdy potrzebę rozdziału państwa od kościoła, nagminnie zwaną przez niektórych wymysłem barbarzyńskiej, zdemoralizowane