Kiedy zabierałem się za pisanie tej recenzji, byłem przepełniony obawami. Po pierwsze, o ile o teatrze pisałem już nie raz, to zarówno w kwestii muzyki klasycznej, jak i lalkarstwa jestem amatorem - a to solidne połączenie muzyki i marionetki obiecywał nam afisz "Goulda" Adama Walnego - po spektaklu w Starym Teatrze w Krakowie pisze Piotr Raganowicz-Macina z Nowej Siły Krytycznej.
Jak się okazało, nie było się czego bać, bo premiera nie jest kierowana do wąskiej grupy miłośników Glenna Goulda i lalek, więc łatwo się w nim odnaleźć nawet laikowi. Po drugie, jaka jest sytuacja Starego Teatru w Krakowie każdy widzi, a recenzja w zależności od treści, mogłaby mnie z miejsca przypisać do obozu politycznego. Zawsze najbardziej ceniłem recenzencką rzetelność i zdrowy obiektywizm. Oczywiście, nie można pisać o spektaklu nie podając dla kontekstu teatru, w którym jest wystawiany. Po nieprzychylnych ocenach poprzednich dwóch premier w Starym za nowej dyrekcji, których nie widziałem, miałem nadzieje, że uda się przełamać teatrowi złą passę i sam chętnie napiszę o tym, co zostało zrobione dobrze. W większości moich dotychczasowych tekstów, nawet o nienajlepszych przedstawieniach, starałem się pisać dobrze i poświęcać najwięcej miejsca temu, co się udało. Niestety, "Gould" mnie zawiódł. Na początku Krzysztof Stawowy