Na pozycję primabaleriny w Stanach musiałam poczekać parę lat. Nie zniechęcałam się, bo przeszłam podczas wojny dobrą szkołę cierpliwości i uporu - mówi Nina Novak, bohaterka książki "Taniec na gruzach" Wiktora Krajewskiego, w rozmowie z Angeliką Swobodą w serwisie gazeta.pl.
Kiedy pani poczuła, że taniec jest najważniejszy? - Od dziecka kocham taniec, i to z wzajemnością. W szkole baletowej spośród 20 dzieci wybrano mnie do roli Murzynki w "Aidzie". Z Paryża przyjechał wtedy choreograf Jan Ciepliński i zaczął nas przygotowywać do występu. Tylko ja jedna potrafiłam się ruszać i tańczyć tak, jak nas uczył. Ta rola, kiedy byłam cała umalowana na czarno, to był mój pierwszy występ na scenie Teatru Wielkiego. Miałam niespełna 10 lat i zostałam wybrana na solistkę. Poczułam się niezwykle ważna. Zaczęłam dostawać czekoladki. Czekoladki? Myślałam, że baletnice nie mogą jeść czekoladek. - Ależ ja jadam, i to codziennie! Właśnie wtedy się nauczyłam. Oczywiście zjadam tylko maleńki kawałek, najchętniej gorzkiej. Bez czekoladki nie wychodziłam na scenę. O czwartej po południu jadłam ostatni posiłek, o 18 wychodziłam z domu do teatru, a o 20 wychodziłam na scenę. W przerwach przegryza�