Na popularną praktykę uteatralniania powieściowych gatunków patrzymy raczej z rezerwą, podejrzliwie. Myślę, że z uzasadnieniem używam tu liczby mnogiej. Zbyt wiele było doświadczeń - nie tyle może smutnych, ile żenujących. A adaptacje, które były niewątpliwymi sukcesami scenicznymi? Wtedy jedno z dwojga: albo w samym utworze niescenicznym immanentnie tkwiły wartości sceniczne, które adaptacja wydobyła i ujawniła - albo na kanwie wersji oryginalnej powstawało nowe dzieło, bardzo tylko ogólnie związane z pierwowzorem. W praktyce obie te możliwości splatają się, a ilość wariantów rozwiązań, od takich np. Martwych dusz po Matkę Gorkiego - Brechta, nieprzebrana. Ze wspomnianą powieścią Steinbecka jest trochę inaczej. Niczego tu w gruncie nie trzeba ujawniać i wydobywać, przynajmniej w warstwie tekstowej. Nie trzeba nawet dawać własnego układu scen. Teatr nie wychodzi poza dialog powieści, drobne retusze tekstowe nie maga być istotne. D
Tytuł oryginalny
Nikt nikogo tam nie skrzywdzi...
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 17